Rozmowa z KRZYSZTOFEM WIECZORKIEM, mistrzem świata w lataniu precyzyjnym.
<!** Image 2 align=right alt="Image 128153" sub="Takim niewielkim samolocikiem polskiej konstrukcji 3xtrim Krzysztof Wieczorek lata od kilku lat. I to z powodzeniem. Zdobywał nim tytuły mistrza świata w 2004 roku w Danii,
w 2006 we Francji i ostatnio
w Toruniu. / Fot. Kamil Wieczorek">Podczas mistrzostw świata rozgrywanych w Toruniu walczył Pan o złoto z Januszem Darochą. On jest strażakiem, Pan... archeologiem.
Janek, najbardziej utytułowany polski pilot, czterokrotny mistrz świata w tej konkurencji, faktycznie gasi pożary. Dla mnie archeologia to jakby drugi zawód. Na razie bardziej rezerwowy. W 1999 roku doszedłem do wniosku, że lotnictwa można nie dociągnąć do emerytury, więc poszedłem na studia zaoczne. Pracę magisterską pisałem z archeologii lotniczej. Współpracuję z kolegami archeologami i wykonuję dla nich loty badawcze. Z góry, po wyróżnikach roślinnych i glebowych, sporo widać. Można chociażby odkryć ślady rozoranych grodzisk. Ale po pierwsze jestem pilotem LOT. Latam embraerem 145, brazylijską maszyną zabierającą 48 pasażerów.
<!** reklama>Lotnicze początki to szybowce, nie ciągnęło Pana do akrobacji?
Nigdy. Akrobację źle znoszę, nie lubię dużych przeciążeń. Jeszcze akrobacja szybowcowa ma dla mnie pewien urok, ale samolotowa, bardziej siłowa - odpada. Zresztą w naszym Aeroklubie Krakowskim nie było akrobatycznych tradycji, Świdnik się w tym specjalizuje. My podglądaliśmy mistrzów latania rajdowego i precyzyjnego. Chcieliśmy być tacy jak oni.
Co jest w tych dyscyplinach tak szczególnego?
Doskonalenie umiejętności koncentracji i zwiększanie maksymalnej percepcji. Przed startem do lotu, który trwa zaledwie godzinę z kwadransem, trzeba zapomnieć absolutnie o wszystkim. Dlatego wolę, gdy zawody rozgrywane są daleko od kraju, mniej mnie łączy z życiem codziennym. Nie muszę zastanawiać się np., czy zamknąłem samochód stojący na parkingu. To zbędne myśli, które należy odrzucić w stu procentach.
Aż tak stanowczo?
Do samego końca. Lecąc w takiej konkurencji czuję się jak piłkarz podczas ważnego meczu, będący stale przy piłce. Pełno elementów, które trzeba zgrać - szczegółowa nawigacja, regularność przelotu z dokładnością plus minus 2 sekundy i zaglądanie na wszystkie podwórka w poszukiwaniu znaków i miejsc uwidocznionych na zdjęciach.
Też przykleja je Pan modeliną do deski rozdzielczej?
Stosuję tablicę, na której przed lotem segreguję zdjęcia tematycznie. Staram się zapamiętać z nich po jednym charakterystycznym szczególe. Wiem, że niektórzy, jak Janusz Darocha, zapamiętują całe zdjęcia i koncentrują się w locie tylko na terenie. Ja mam inną metodę - skanuję teren i zdjęcia, przerzucam ciągle wzrok. Dzięki temu nie zapominam o żadnej fotografii, co czasem może się zdarzyć. Trzeba unikać głupich błędów.
Jakich jeszcze?
Kiedyś jeden z kolegów zapomniał włączyć przed startem logger, czyli urządzenie do pomiaru położenia samolotu w czasie locie. Dla sędziów to tak, jakby w ogóle nie poleciał. Od tego czasu z Krzychem Skrętowiczem, z którym latamy na tym samym samolocie, kluczyk stacyjki zaklejamy taśmą z napisem „logger”. Ostatnio wystarczy już sama taśma.
Janusz Darocha mówi, że koncentruje się najlepiej, gdy jest mu gorąco, gdy się poci. Ma Pan jakąś swoją metodę na zwiększenie koncentracji?
Rozumiem go, ale nie lubię się pocić. Dlatego nie uruchamiam zbyt szybko silnika przed startem do konkurencji. W kabinie może być wiatr, byle nie zerwał mi zdjęć z tablicy. A zdarzało mi się to wcześniej, jeszcze gdy lataliśmy wilgami. Szukanie zdjęcia po kabinie oczywiście rozprasza i trudno wtedy marzyć o osiągnięciu dobrego wyniku sportowego.
Kiedy poczuł Pan, że można wygrywać z najlepszymi?
Dawno temu wygrałem konkurencję podczas zawodów w Łodzi. Ale kolejna ustawiła mnie w szeregu, bo byłem znowu dwudziesty. Sądzę, że 2. miejsce podczas mistrzostw świata w Dęblinie w 1992 r. było przełomem. Potem nabierałem doświadczenia, a to jest w lataniu precyzyjnym najważniejsze.
Jakiś młody, bystry chłopak nie może zaskoczyć Was i niespodziewanie wygrać?
Sądzę, że raczej nie. Przynajmniej 3 - 4 sezony musi przelatać, by zaczął to łapać. Doświadczonego pilota poznaje się po ruchach, jakie wykonuje w kabinie. Po pierwsze, są to ruchy bardzo spokojne.
To bezpieczny sport?
Jeżeli nie popełnia się głupich błędów, to tak. Oczywiście, zawsze coś może nas zaskoczyć. Najniebezpieczniejszy moment przeżyłem podczas zawodów rajdowych w Chile, gdy leciałem jako nawigator z bratem Wacławem. Silnik przerywał, więc Wacek pociągnął do góry, by mieć więcej czasu na ewentualne awaryjne lądowanie. A ja byłem tak zaaferowany wyznaczaniem trasy, że nie zauważyłem ani awarii silnika, ani tego manewru. Ja wszystkim życzę „nudnego latania” i sam, odpukać, takiego doświadczam.
Ale samo latanie nudne chyba nie jest...
Ależ, to najwspanialsza rzecz na świecie! Dla mnie najważniejsze są niepowtarzalne widoki. Na trasie Frankfurt-Gdańsk miałem szczęście zobaczyć zorzę polarną. Albo chmury muru halniakowego przelewające się falą jak wodospad przez Sudety czy też wystające z chmur Tatry. Moment przebicia się przez chmury jest dla mnie zawsze fascynujący. Jesienne dni, plucha, niska podstawa, a my wypadamy w jasność. Piloci mają zawsze słońce.
Tytuł mistrza świata zdobył Pan będąc do samego końca zawodnikiem rezerwowym.
Rok temu pojawiły się kłopoty ze zdrowiem. Wykryto u mnie niedotlenienie serca. A w lotnictwie lekarze dmuchają na zimne, nikt nie podpisze zdolności do pracy z taką diagnozą. Musiałem poddać się operacji. Groziło mi, że wypadnę z obiegu. Trener kadry umożliwił mi jednak latanie na zgrupowaniach z pilotem bezpieczeństwa, to znaczy z synem lub którymś z kolegów. Jestem mu wdzięczny. Nie startowałem w mistrzostwach Polski, ale wystartowałem w mistrzostwach Europy w rajdach z Krzychem Skrętowiczem. Nigdzie nie jest napisane, z której strony powinien siedzieć pilot, a przecież samolot ma podwójny orczyk i gaz. Więc przejąłem stery. Zajęliśmy 3. miejsce.
Też na tym polskim samolociku, z którego niektórzy koledzy się śmieją?
Ja nie śmiałbym się z 3xtrima, tej lekkiej polskiej maszyny. Widoczność, co w naszej specjalności najważniejsze, jest z pokładu tego samolotu doskonała. Lepsza niż z cessny. Lądowania tak lekką konstrukcją trzeba się nauczyć, ale da się trafiać idealnie. Prosty dowód - wygrałem pilotując 3xtrima w 2004 r. w Danii, w 2006 roku we Francji i teraz w Toruniu.
Dokooptowany do reprezentacji Polski został Pan dość niespodziewanie w zastępstwie Michała Bartlera, któremu przeszkodziły obowiązki zawodowe w Afryce. Zaczął Pan pospieszne indywidualne treningi?
Nie. Bez poszukiwania zdjęć i znaków, czyli lotu po przygotowanej trasie, trenowanie nie ma, moim zdaniem, sensu. Można oczywiście doskonalić lądowania, ale bez dokładnego pomiaru to też trochę mija się z celem. Najlepszym treningiem są zgrupowania kadry, gdzie trener daje nam w kość przygotowując perfidnie trasę.
Tak jak perfidny jest symulator, który jako pilota rejsowego czeka Pana co pół roku?
Prawda jest taka, że nie ma pilota, którego nie da się zabić na symulatorze. Kiedyś, abyśmy nie byli z kolegą zbyt pewni siebie, podczas tego testu instruktor schował nam klapy na wysokości stu stóp. Pozostało się tylko rozbić.
I nadal mówi Pan, że lotnictwo jest bezpieczne?
Scenariuszy są tysiące, wszystkich nie da się przewidzieć. Trzeba być pokornym, przygotowanym zawsze na każdą ewentualność i latać raczej szybciej niż wolniej.
Latanie precyzyjne, przypominające początki awiacji, przekłada się jakoś na pilotowanie dużych odrzutowców?
To jak porównanie kierowania wielkim transatlantykiem i kanadyjką na Dunajcu. Ale nasze sportowe lądowania można przenieść na duże samoloty. Zawsze usiłuję zrobić ten manewr perfekcyjnie. Tylko musnąć pas. Tak, żeby pasażerowie klaskali.
I klaszczą?
Klaszczą. Nie słyszę tego oczywiście, stewardesa mi potem opowiada.
Teczka osobowa
Krzysztof Wieczorek, pilot
Krzysztof Wieczorek urodził się w 1961 r. Z lotnictwem związany był od dziecka, głównie za sprawą starszych braci - Mariana i Wacława, którzy są pilotami. Kurs szybowcowy zrobił w 1978 r., samodzielnie samolotami lata od 1980 r. Licencję zawodową zdobył w 1995 r. i rozpoczął pracę w LOT. Żona, Alicja, jest wykładowcą w Akademii Medycznej w Warszawie. Dwaj synowie - 21-letni Szymon i 18-letni Kamil także są pilotami.
Był czterokrotnie, w 1994 r. w Austrii, w 1996 r. w Czechach, w 1997 r. w Turcji i 1999 r. we Włoszech, mistrzem świata w lataniu rajdowo-nawigacyjnym. Startował z bratem, Wacławem. Dzięki zwycięstwu podczas toruńskich mistrzostw ma też trzy tytuły mistrza świata w lataniu precyzyjnym. I także po raz trzeci otrzymał miecz - przechodnią nagrodę królowej Elżbiety II dla najregularniej latającego pilota.