https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętam wszystkie występy

Anna Krzesińska
- Na początku trudne były pierwsze koncerty SBB, w tym przed dużą publicznością. Ale to było ważne, bo uświadomiło, że skoro jesteś na dużej scenie, to masz swoje umiejętności, nieważne czy jesteś z Siemianowic, Nowego Yorku czy innych części świata – mówi Józef Skrzek, multiinstrumentalista, lider legendarnego zespołu SBB.

- Na początku trudne były pierwsze koncerty SBB, w tym przed dużą publicznością. Ale to było ważne, bo uświadomiło, że skoro jesteś na dużej scenie, to masz swoje umiejętności, nieważne czy jesteś z Siemianowic, Nowego Yorku czy innych części świata – mówi Józef Skrzek, multiinstrumentalista, lider legendarnego zespołu SBB.

<!** Image 2 align=none alt="Image 159816" sub="Józef Skrzek urodził na Śląsku, w Michałkowicach, w rodzinie górniczej. Od małego grał i śpiewał, wychowany w duchu sztuki, muzyki, plastyki, tańca, ale również sportu. Po dyplomie w klasie fortepianu w renomowanej szkole im. Mieczysława Karłowicza w Katowicach, przez moment studiował na Akademii Muzycznej w Katowicach. Już w 1970 r. stawiał pierwsze kroki, jako basista oraz pianista zespołu Breakout. Po rocznej współpracy powrócił jednak na Śląsk, by założyć swój ulubiony zespół – SBB. Komponuje i występuje w różnych ciekawych konstelacjach solo. Tworzy muzykę elektroniczną Z powodzeniem komponuje muzykę filmową. Od początku lat 80. regularnie występuje w kościołach, prezentując zarówno stricte organowe recitale, jak i koncerty, na których łączy brzmienia akustyczne z syntezatorami.">

Z zespołem SBB występuje Pan już prawie 40 lat. Większość grup po takim czasie odcina kupony od dawnych dokonań. Tymczasem Panowie nagraliście nową studyjną płytę Blue Trance. Skąd ten „power”?

Chyba po prostu nie zauważyłem, że ten czas tak leci. (śmiech) Jest to też kwestia grania z przerwami. Lata 70. to był bardzo szczęśliwy muzycznie czas. Graliśmy wtedy z Czesławem Niemenem i to był niesamowity okres wchodzenia w życie zawodowców na wielkich scenach. Później - w latach 80. i 90. - rozjechaliśmy się pod świecie. Pod koniec XX wieku zaczęliśmy się znowu spotykać - zagraliśmy wtedy kilka koncertów w Stanach Zjednoczonych. Interesująca była także współpraca z Mirosławem Muzykantem. Na początku nowego wieku graliśmy ze znakomitym perkusistą Paulem Wertico, który przed laty grał z Pathem Methenym. Następny był Gabor Nemeth, węgierski perkusista. Ci muzycy wyznaczali nam pewne czasookresy. Poza tym często grali z nami różni goście. I ten czas tak szybko leci, że nie zauważyłem, że już jest jesień... (śmiech)

__

Wystąpił Pan setki razy. Oczywiście każdy koncert, to duże wydarzenie, zarówno dla słuchaczy, jak i muzyków, ale czy są jakieś występy, które wspomina Pan szczególne?

Oczywiście, każdy koncert jest ważny, ale bywają te szczególne. Pamiętam pierwsze moje występy z zespołem Breakout. Z tą grupą i z tymi muzykami - z Tadeuszem Nalepą, Mirą Kubasińską - wchodziłem na scenę profesjonalną. To był pewien szok, bo nie wiedziałem, czego się spodziewać. Na początku trudne były też pierwsze koncerty SBB, w tym przed dużą publicznością. Ale to było ważne, bo uświadomiło, że skoro jesteś na dużej scenie, to masz swoje umiejętności, nieważne czy jesteś z Siemianowic, Nowego Yorku czy innych części świata. Pamiętam też koncert o wschodzie słońca nad jeziorem. To było wspaniałe przeżycie. Niezwykły był też koncert w Górach Skalistych w USA, podczas zaćmienia. Nagle stała się taka ciemność, że jeden z muzyków powiedział do mnie: „Józek, a jak tak już będzie na zawsze?” (śmiech) Na pewno ważny był koncert podczas festiwalu Roskilde w Danii. Graliśmy z Bobem Marleyem. Tego dnia miałem urodziny - publiczność zaśpiewała mi Sto lat, Bob to zauważył i złożył mi życzenia. Ten koncert zapamiętam na zawsze. Myślę, że po tylu latach można wiele takich koncertów wymieniać....

Kilka razy występował Pan też w Toruniu. Jak wspomina Pan koncerty? No i samo miasto?

Pamiętam dobrze wszystkie występy. Niektóre grałem z kimś, niektóre solo. A miejsca? Ot chociażby Muzeum Etnograficzne, kinoteatr Grunwald czy Planetarium - to granie pod kosmosem, świetna sprawa. Byłem też w Domu Mikołaja Kopernika i własnoręcznie upiekłem pierniki. Poza tym już od półtora roku trwają przymiarki do mojego koncertu na Wiśle - między Starówką, a drugim brzegiem. Może się uda. Zapoznałem też trochę ludzi z lokalnego środowiska sportowego i kulturalnego. Jestem sentymentalnie zbliżony do nich...

Podczas poprzednich toruńskich koncertów zauważyłam, że przekrój wiekowy wśród słuchaczy był spory. Jak to jest z Pana muzyką - nadaje się dla młodych czy tylko dla wyrobionych muzycznie słuchaczy?

Młodzi ludzie, uruchamiając wyobraźnię, mogą także chłonąć taką muzykę. Co więcej, może im sprawić przyjemność, radość i trafić do nich...

Muzycy różnych grup mówią, że koncert, to zarówno psychicznie, jak i fizyczne zmęczenie. Jak Pan odreagowuje występy?

Lubię spędzać czas z rodziną - z żoną i córkami. To oni są dla mnie największym priorytetem!

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej? Czy jednak, odwiedzając wiele miejsc na całym świecie, stwierdził Pan, że podróże kształcą?

Trzeba poznawać świat, a podróże są piękne i można podczas nich wiele się nauczyć. I świetnie, jeśli możesz podróżować, ale jeśli lubisz wracać do gniazda, to też w porządku. Tak jak ja... Wracam na ojcowiznę, w okolice, które są takie, jakie są [okolice górnicze – przyp. red.]. Od 40 lat jesteśmy półsierotami i ja, jako najstarszy, opiekuję się ojcowizną i familią. Powrót to dla mnie piękne lądowanie. Czasami jednak w podróż zabieram dzieci - chcę im pokazać, że świat jest interesujący i piękny!

Niedługo przyjeżdża Pan do Torunia. Czego słuchacze mogą się spodziewać podczas koncertu?

Zarówno starszych kawałków jak i kompozycji z nowego krążka Blue Trance. To będzie prawdziwy muzyczny miks...

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski