Większość pracowników Urzędu Wojewódzkiego ma zdolności paranormalne - to wniosek z przeprowadzonych w Bydgoszczy przeciwpożarowych manewrów.
<!** Image 2 align=right alt="Image 43787" sub="Krzątaninie w Urzędzie Wojewódzkim ze spokojem przyglądał się pozostawiony przez petenta pies, on ewakuował się ze swoim panem jako jeden z ostatnich. Może wyczuł, że to tylko ćwiczenia?">Wczoraj odbyły się ćwiczenia w ewakuowaniu pracowników i petentów z najwyższego w Bydgoszczy budynku przy ulicy Konarskiego. Gdyby nie była to symulacja, mielibyśmy w Bydgoszczy tragedię na miarę katowickiej hali targowej i wypadku w kopalni „Halemba” w jednym.
Spokojnie, to tylko ćwiczenia
Większość urzędników wiedziała jednak o mającym nastąpić o godzinie 12.30 alarmie, więc... zaczęła ewakuować się wcześniej. Z najwyższych kondygnacji wieżowca z radosnym krzykiem - pożar! sunęły na dół roześmiane grupy pracowników. Wielu jednak nie porzuciło swych zajęć nawet po jego ogłoszeniu. Na 11 piętrze dwie panie zdystansowały się od pomysłu ewakuacji. - To tylko ćwiczenia, nie ma sensu się spieszyć - mówiły ze spokojem. Na niższych kondygnacjach praca trwała, a widok urzędnika z ciasteczkiem, zmierzającym do swojego gabinetu nie był rzadkością.
<!** reklama left>- Przyszłam załatwić sprawę syna - mówi pani Anna, która po wyjściu z „płonącego” wieżowca od dziennikarzy dowiedziała się o alarmie. - Na 2 piętrze wszyscy pracują, tylko korytarze były puste.
Na zewnątrz było jeszcze śmieszniej. Na 10 piętrze strażacy „zadymili”. Z okna o ratunek wołał „figurant”, którego później na specjalnym wysięgniku strażacy zwieźli na dół. Kierował nim chyba samobójczy instynkt, bo gdy tylko dotknął ziemi, wrócił... do urzędu. Straż z kolei przyjechała 20 minut po alarmie, bo... w całym zamieszaniu nikt jej nie zawiadomił i gdy nadjechała, w oknie dawno żadnego dymu nie było.
Strażacy byli niepotrzebni
- Po to są właśnie ćwiczenia, żeby korygować błędy - nieco zakłopotany tłumaczył na miejscu kapitan Jarosław Umiński, rzecznik bydgoskich strażaków. - Nie ma jednak co ukrywać, że trochę się ich tu nazbierało. Konieczne będą rozmowy z administratorami budynku.
Straż bowiem zastała pozamykane drzwi pożarowe, a ewakuacja pozostawiała wiele do życzenia.
- Poinformowaliśmy o akcji dyrektorów, a oni pracowników, dlatego tak wyszło - tłumaczy Paweł Skutecki, rzecznik wojewody. - Na razie czekamy na raport strażaków. Jeśli wynikać będzie z niego, że ktoś zawinił i w razie realnego pożaru komuś groziłaby śmierć, wyciągniemy konsekwencje. Dobrze jednak, że teraz wyszło trochę błędów, a nie w czasie prawdziwej akcji.