Solistka kiepsko wygląda w obcisłych spodniach!? Ubierzmy ją w spódnicospodnie! Marynarka kubańskiego tancerza wyblakła w londyńskiej pralni! Kto uszyje nową w dwa dni? Pięć tirów dekoracji do „Aidy” czeka na rozładowanie... Mija czternasta godzina pracy zespołu technicznego Opery Nova.
<!** Image 2 align=right alt="Image 149403" sub="Fot. Katarzyna Bogucka">- Widz nie ma pojęcia o trzystu tysiącach diod w podświetlanej podłodze w scenie „tańca Godzin” - każdy osobno wyspawany - podkreśla Jarosław Jeziorski, kierownik Działu Technicznego Opery Nova w Bydgoszczy - Potu, łez i nerwów też z widowni nie widać. Czy wiecie, że wielka złota rama, jeżdżący element scenografii do „Giocondy”, ma zamontowany silnik uruchamiany na pilota?!
Na pilota działają także: kanapa, kareta i segment kuchenny baletowego „Kopciuszka”, ale i tak bez ludzi się nie obejdzie. Zespół techniczny wylewa pot, ale nie traci poczucia humoru. „Techniczni” jak z rękawa
sypią anegdotami
i operowymi przesądami.
Jarosław Żmijewski, brygadzista sceny (mówią na niego „Żmija”), dobrze zbudowany, ustawia, przestawia, wynosi, wnosi. Jednym słowem dba o scenografię. Po chwili w drzwiach bufetu pojawia się zabawny duet mężczyzn. Bardzo niski to kierownik pracowni elektrycznej, Krzysztof Augustyniak, a bardzo wysoki - akustyk, Adrian Michalski. Mówią, że ich praca jest zwyczajna, o czym tu gadać... Po chwili języki się rozwiązują.
<!** reklama>Artystycznych przesądów jest podobno bez liku. Dość zabawny jest ten, który surowo zabrania gwizdania w teatrze, albo ten o zakazie noszenia na scenie czapki, kapelusza, oczywiście z wyjątkiem spektakli. - Bo opera to świątynia sztuki - mówią panowie.
Mniej zabawny przesąd głosi, o zgrozo, że w teatrze, który wystawi „Giocondę”, niebawem zmieni się dyrektor... Pech ma się też kryć za tytułem „Opowieści Hoffmanna”.
- Coś w tym jest.
Fatalna siła
objawiła przed laty swą moc kłębami dymu w scenicznej bibliotece. Na szczęście do dziś Hoffmann i dyrektor mają się świetnie - mówi Ewa Chałat, specjalistka ds. promocji Opery Nova.
- Jeśli za „Giocondą” idzie jakieś fatum, to u nas pojawiło się pod postacią pożaru w czasie próby generalnej - przypomina Jarosław Jeziorski.
Podobno ogień jako pierwszy zauważył z góry sznurmistrz, który uruchamiał trzy jedyne niezautomatyzowane jeszcze sztankiety (elementy podnoszące dekoracje). W scenie, w której Enzo podpala statek, specjalna płonąca pasta, umieszczona w ognioodpornej niecce, wykruszyła się wprost do zapadni. Na szczęście także w czasie prób nad operą czuwają strażacy, a w czasie spektaklu od wszelkiego złego broni nowoczesna instalacja przeciwpożarowa i dwóch „ogniowych”: jeden siedzi po prawej, drugi po lewej stronie kulis. Na sali jest również obecny lekarz.
Zespół musi wytrwać do końca za wszelka cenę! Akustyk nierzadko obarczony jest czuwaniem nad trzema konsolami! Elektryk manipuluje światłami, a pracownik techniczny sceny ma bodajże najwięcej roboty i to tej fizycznej - rozładowuje transport z dekoracjami, ustawia je na scenie, czuwa, aby elementy scenografii przemieszczały się tak sprawnie, by nikt nie doznał uszczerbku na zdrowiu.
- W festiwalowym „Werterze” uruchomiliśmy aż cztery zapadnie - zdradza Jarosław Żmijewski. - Po scenie biegało mnóstwo dzieci. Moment nieuwagi, a któreś z nich wpadłoby pod scenę albo uderzyłoby o ruchomy sztankiet. Moja w tym głowa, by do wypadku nie doszło. Mogę zatrzymać sztankiet albo wstrzymać ruch zapadni...Stres jest dość duży, dlatego przed pracą robimy projekt, przenoszony na komputer, który uwzględnia wszelki ruch ludzi, przedmiotów i maszyn na scenie. Musimy być też przygotowani na niespodzianki.
Jeśli o ruchu mowa, to w operowych zasobach znajduje się
obrotowa scena.
Dzieki niej możliwe było wykorzystanie fantastycznej scenografii do chorzowskiego musicalu „Olivier!”. - Tę scenę montowaliśmy od trzeciej w nocy, do dziesiątej rano dnia następnego. Dziwne godziny? Dla nas nie. Jedno przedstawienie kończy się o 22.00, oklaski milkną, a my już demontujemy dekorację, pakujemy ją i na rano musimy mieć gotową scenografię do kolejnego przedstawienia festiwalowego.
Oka nie może też zmrużyć Krzysztof Augustyniak, szef oświetleniowców. Większość jego prób odbywa się przecież nocą. Praca polega na malowaniu światłem. Do dyspozycji ma 400 reflektorów. - Najczęściej wykorzystujemy je w musicalach, koncertach sylwestrowo-noworocznych i przede wszystkim w baletach.
Równie ważny albo i ważniejszy od światła jest dźwięk.
W pracowni akustycznej,
kierowanej przez Adriana Michalskiego, pracuje pięć osób. - Najwięcej roboty i stresu jak dotychczas mieliśmy przy festiwalowym musicalu „Olivier!”. Praca na trzech konsolach, no i każdy artysta miał własny mikroport. Szumy w mikroporcie to sygnał, że coś może zakłóca odbiór i jakość dźwięku. Musimy reagować natychmiast. Śpiewak wpada na ułamek sekundy za kulisy, my dajemy mu zapasowy mikroport i błyskawiczny powrót na scenę. Skomplikowaną musicalową instalację montuje się parę tygodni, my mieliśmy na wszystko dwa dni! Adrenalina się podnosiła...
Nie mniej zachodu wymaga praca garderobianej, krawcowej, charakteryzatorki. - Kostium szyje się pod konkretną figurę, ale mamy zapasy materiału, w razie gdyby artystka przytyła, co się zdarza... - mówi Jarosław Jeziorski - Jeszcze gorzej, gdy przybiera na wadze śpiewak. Na terenie opery nie ma, niestety, siłowni - ubolewa kierownik.
Dodatkowe kilogramy to zapewne wina operowej kuchni.
Bufet
pracowniczy i restauracja kuszą.
- Najszczuplejsze artystki potrafią tyle zjeść, że aż jestem zdziwiony - uśmiecha się Mariusz Otlewski, kierownik restauracji. - Gości częstujemy zawsze polskimi daniami (na Litwinów czekały kotlety i kapusta zasmażana), bankiety popremierowe i poczęstunki dla zespołów po spektaklach są skromne, ale wykwintne. Doborem menu interesuje się sam dyrektor.
Zamiast ćwiczeń na siłowni, znacznie częściej trenuje się w teatrze cierpliwość. Tę cnotę jak nikt inny pomaga wydobyć reżyser „Giocondy”,
Krzysztof Nazar.
- Już od lutego ćwiczył z zespołem - wspominają pracownicy opery i podkreślają to na plus dla Nazara. - Mało jest tak solidnych reżyserów, którzy zaplanują nawet ruch ręki palca chórzysty.
Nie tylko ruch ręki zresztą. Wielokrotnie powtarzano scenę, w której Gioconda miała kopnąć Barnabę. Przeszkadzał jej w tym długi płaszcz. Ale i na to znalazł się sposób.
- Ten reżyser wie, za co bierze pieniądze , chociaż potrafi dać nam w kość... Przez dwa dni skracaliśmy trap statku, który jemu wydawał się być za długi, a ramę ważąca tonę widziałby najchętniej fruwającą w powietrzu... - wspominają nasi rozmówcy. - Ale warto było pracować z takim fachowcem.
W operze Nova
Od środka
Pracowniczy bufet Opery Nova pracuje na pełnych obrotach. Często w kolej-ce ustawia się kilkanaście albo i kilkadziesiąt głodnych pracowników opery. Na zjedzenie lunchu mają zaledwie 15 minut, bo tyle zwykle trwa przerwa w próbie. Na zdjęciu od lewej: Mariusz Otlewski, Ewa Chałat, Adrian Michalski, Jarosław Żmijewski, Krzysztof Augustyniak.
Arie
Od kuchni
Menu w restauracji Opery Nova zmienia się codziennie. Na gości czekają też wykwintne pozycje stałe, np. golonka w piwie, kurczak, stek z cebulką, kotlet de Volaille, ryby - zwłaszcza smaczny łosoś. Przy okazji premier opera zamawia słodkości, które „stylizowane” są zgodnie z tytułem sztuki. Gdy była grana „Gioconda”, ciasta ozdobiono weneckimi maskami.
Kalorycznością potraw najbardziej zainteresowani są tancerze baletu. Rosjanie, mimo wyczerpującej podróży i ciężkiej próby przed spektaklem, do bufetu mogą zajrzeć dopiero po przedstawieniu!
Śpiewacy ratują gardła lodami. Pewne rodzaje infekcji udaje się powstrzymać chłodzeniem. Solidna porcja lodów nie zaszkodziła małym artystom, gwiazdom festiwalowego musicalu „Olivier!”. Wyjedli lody z bufetowej chłodziarki, a potem zaśpiewali jak z nut!