O Moonshine mówi cały Golub-Dobrzyń, ba, może i cały kraj. Zwierzaka kupili do spółki starosta i burmistrz. Było im wstyd, że to w ich mieście ktoś zastrzelił kłapouchego przyjaciela norweskich wędrowców. - Co teraz myśli o nas świat? - gryzie się burmistrz Roman Tasarz.
<!** Image 2 align=right alt="Image 139581" sub="Marianne w swojej kuchni. Od 28 lat norweskie małżeństwo w tym namiocie śpi i je. Wędrowcy przeżyli trzydziestostopniowy mróz, przeżyją też polską zimę. / Fot. Tadeusz Pawłowski">Marianne i Werner wyglądają na takich, co to w nosie mają opinię świata. Pani informatyk i pan inżynier budowlany na własne życzenie zerwali z cywilizacją i przez 28 lat zdążyli przejść 250 tysięcy kilometrów. Nie mają telefonu, zegarka, telewizora. Śpią w namiocie albo pod gołym niebem, wszystko jedno. Pracują sezonowo, żyją z darowizn. Na piechotę zwiedzili aż 43 kraje. - To bardziej interesujące niż podróżowanie pociągiem czy samochodem - zapewniają.
W Polsce małżonkowie przeżyli największy jak dotąd dramat - tragiczną śmierć ukochanej Rosality - Tequila. - Dla nas osły są
jak dzieci
- płacze cicho Marianne. Werner zaciska zęby.
<!** reklama>Maszerowanie stało się dla pary Norwegów sensem życia. Już przestępują z nogi na nogę, nie mogą się doczekać dalszej wędrówki. Myślą o Litwie, Białorusi, chcą przejść góry i wpaść do Mongolii. Tymczasem podarowany przez władze 10-letni osiołek jest dość krnąbrny i wciąż niegotowy do długodystansowych spacerów z obciążeniem. Trzeba nad nim popracować, bo bez trzeciego jucznego zwierzęcia dalszy los wyprawy stoi pod znakiem zapytania.
<!** Image 3 align=left alt="Image 139581" >Wędrowcy są pewni, że Boże Narodzenie zastanie ich jeszcze w Golubiu-Dobrzyniu. Na szczęście jest im tu dobrze. Chwalą mieszkańców, którzy chętnie dzielą się żywnością i dobrym słowem: - Mili, przyjaźni, zagadują nas, pozdrawiają.
We wtorkowe popołudnie gospodyni obozu kroi marchew. Jej mąż Werner obiera z liści dorodne główki kapusty. Para szykuje właśnie obiad dla futrzanej gromadki. Roboty mają huk. Ich trzódka składa się z trzech osłów i trzech psów. Każdego trzeba nakarmić i wygłaskać. Psy śpią z włacicielami w namiocie, osły na zewnątrz - gdy jest mróz, Werner okrywa je kocami i swetrami.
Marianne (wesołe oczy, rumiane policzki, włosy upięte w kok) ubrała chyba z pięć swetrów i dwie kurtki. Podobnie opatulony jest Werner (bujna broda, kręcone włosy). Nosi kowbojskie spodnie pozszywane z kawałeczków skóry.
<!** Image 4 align=right alt="Image 139581" sub="Oślica Moonshine jest nieufna. Stąd też prośba o zachowanie spokoju, żeby zwierzaka nie stresować.">Para przez cały dzień kręci się wokół namiotu wyłożonego podłogą z grubej, podziurawionej tektury. W jego wnętrzu stoją plastikowe krzesła, skrzynka na owoce udaje stolik. Po prawej stronie - legowisko ze stertą koców. - Nie jest zimno - macha ręką kobieta. Spod kawałka śpiwora błyszczą oczy jednego z trzech psów. Każdy burek ma swoją historię. - Trolla znaleźliśmy we Włoszech. Był uwięziony w plastikowym pojemniku z wodą. Ponad jej powierzchnię wystawał tylko czubek jego nosa, na dnie pojemnika leżały trzy utopione pieski - wspomina podróżniczka.
Drugi pies - Morgen-Kane mieszkał w Hiszpanii. Marianne i Werner wyciągnęli go z kontenera. Z kolei Kompostea to nabytek portugalski, poprzedni właściciel przywiązał ją drzewa w lesie, Norwegowie - uwolnili i zabrali w swoją podróż życia.
Na lewo - kuchnia. Kilka naczyń, karma dla psów, jakieś puszki, worek z kapustą i marchwią, owoce i coś na rozgrzewkę. Żywności nie brakuje. Na pytanie o prysznic Marianne wskazuje niewielki budyneczek udostępniony przez władze miasta. A pranie? - Aaa, to później... - odpowiada.
- Co z rodziną? - pytamy Marianne. - To moja rodzina - zataczą ręką krąg. - Gdy byliśmy kiedyś w Niemczech, postanowiliśmy odwiedzić krewnych w Norwegii. Dzwonimy, a oni na to zdziwieni „Wy jesteście w Norwegii? A co tu robicie?” Po czym usłyszeliśmy trzask słuchawki...
<!** Image 5 align=left alt="Image 139581" sub="Marianne i Werner razem z Moonshine. Oślica ćwiczy przed kolejnym etapem wyprawy. Czy dojdzie do Mongolii?">Obozowisko w Golubiu-Dobrzyniu otacza wianuszek ciekawskich. Starszy mężczyzna w czapce z daszkiem rzuca przez zęby: - Ten nowy osioł jest w kiepskiej formie. Ma coś ze zgryzem i chyba kuleje na tylne nogi. Jak on ma ujść kilkaset kilometrów, za Boga nie wiem... - kręci głową obserwator.
Do namiotu właśnie zmierza fotoreporter ogólnopolskiego dziennika. W pośpiechu pstryka fotki skandynawskim globtroterom. - Wiecie, że
osiołek to bubel?
- wskazuje na ciemno umaszczonego kłapoucha. - Że zastrzelili Rosalitę, to wielki wstyd dla Polski, ale że w zamian podarowano Norwegom chore zwierzątko, to wstyd jeszcze większy - pieni się żurnalista.
Moonshine ożywia się na widok miski z marchewką, nie gardzi również kapustą, którą pod nos podtyka jej Werner. Tylko w czasie posiłku daje się pogłaskać obcym. Ma osobny wybieg, między innymi dlatego, że wciąż nie może dogadać się z pozostałymi osłami - z Diesser (zwykle nosi na grzbiecie 60 kg) i jej córką Katerine (dźwiga 30 kg bagażu). W dodatku jeden z psów uparcie szczypie ją w nogi i przegania.
W tej oddzielnej zagrodzie Marianne pracuje nad kondycją zwierzęcia. - Ona ma bardzo osłabione tylne nogi, podejrzewam, że była za nie uwiązywana. Musi je rozchodzić przed wyruszeniem w drogę. W tej chwili Moonshine idzie jakieś 200 - 300 metrów i ciężko dyszy, a bywa, że ze zmęczenia siada na tylnych nogach, zupełnie jak pies. W zastępstwie Rosality ma nieść 30-kilogramowy ciężar. Mamy nadzieję, że da radę - mówi kobieta. - Ośliczka ma też dolnozgryz. Przez kilka pierwszych dni nie chciała jeść. Teraz, gdy już o tej wadzie wiem, kroję warzywa na mniejsze kawałki.
Burmistrz Tasarz jest pewien, że
Moonshine ma się dobrze.
- Badał ją weterynarz. Mam napisane czarno na białym, że stan zdrowia koniowatego jest zadowalający. Zaalarmowani medialnymi doniesieniami zleciliśmy niedawno badanie krwi. Czekamy na wyniki. Dowiedziałem się, że Moonshine przed przyjazdem do nas przechodziła tak zwane wiórkowanie kopytek. Być może kłopoty z tylnymi nogami są konsekwencja tego zabiegu. Zresztą niezadowoleni znajdą się wszędzie. A to kolor nie ten, a to uszy za długie... Po zastrzeleniu Rosality poczułem się w obowiązku jako burmistrz i jako człowiek, aby znaleźć innego osiołka. Mam nadzieję, że historia zakończy się dobrze.
Werner decyduje się wreszcie opowiedzieć o wypadku, choć widać, że to dla niego trudne: - Kula miała 7,62 milimetra, trafiła Rosalitę w bok. Około pierwszej w nocy usłyszeliśmy huk. Ten snajper miał dobrą broń, jednostrzałowy karabin. Nikt go nie wiedział. Do wypadku doszło w lesie, nieopodal miasta, bo tam wtedy obozowaliśmy. Na niebie świecił jasny księżyc. To dlatego nowy osiołek dostał na imię Moonshine. Pytacie nas, czy czegoś potrzebujemy, czy czegoś nam brakuje... - mężczyzna zawiesza głos. - Złapcie tego zabójcę.