Już starożytni musieli bronić się przed fałszowaniem monet, nacinając ich brzegi. Tak sprawdzali, czy nie są nadziewane ołowiem.
<!** Image 3 align=none alt="Image 184833" sub="Banknoty, obok zabezpieczeń wyczuwalnych palcami i widocznych gołym okiem, mają też takie, które widać dopiero w promieniach lampy UV /Fot.: Tadeusz Pawłowski">Z panowaniem polskiego króla Jana Kazimierza wiąże się grubsza afera. Mało kto dziś wie, że jest związana także z Bydgoszczą. Tu na Wyspie Młyńskiej działała jedna ze znamienitszych mennic Rzeczypospolitej, w której gospodarzył dzierżawca mennic koronnych Andrzej Tynf. Bił nad Brdą srebrne monety w latach 1663-1666 równolegle z Krakowem, a później także we Lwowie. Nominał tej monety wynosił 30 groszy, jednak srebro użyte do jej produkcji miało wartość nieprzekraczającą 10-15 groszy. Na awersie umieszczono trzyliterowy łaciński monogram króla „ICR”, który złośliwie, zważywszy niewielką zawartość kruszcu, odczytywano jako Initium Calamitatis Regni, czyli początek nieszczęść królestwa.
<!** reklama>Wartość monety była świadomie zaniżona przez władze królestwa i wyjaśniona nawet sentencją na rewersie: DAT PRETIVM SERVATA SALVS POTIORQ METALLO EST. Można to tłumaczyć jako: Cenę daje ocalenie kraju i to lepsze jest od kruszcu. Ale pan Tynf dołożył do tego wiele własnych przekrętów, skutkiem czego musiał się salwować ucieczką z kraju. Od tej pory po dziś dzień mawia się w Polsce: Dobry żart tynfa wart.
Zgodnie z prawem wielkiego torunianina Mikołaja Kopernika, ten śmieciowy tynf wypierał z obiegu lepsze, znane wcześniej w Koronie dukaty czy floreny.
Wyczyny Tynfa nie były niczym osobliwym. - Carl Wilhelm Becker w XVII wieku na dworach całej Europy sprzedawał jako starożytne monety własnego wyrobu. Chętnie kupowali je kolekcjonerzy. Faktycznie były bardzo starannie fałszowane. Dziś spotykane w regionie i całym kraju podróbki złotych i euro w niczym się nie umywają do wyczynów Beckera. Są po prostu robione nieudolnie - mówi Jerzy Pakalski z Oddziału Okręgowego Narodowego Banku Polskiego. Jego zdaniem, wykrywa się ich coraz mniej.
Przed wojną można było uniknąć przyjęcia fałszywej monety dzięki przemyślnej wadze konstrukcji Edmunda Lipinera z Królewskiej Huty. Ma ona specjalne otwory do sprawdzania różnych nominałów monet srebrnych i niklowych. Takie urządzenie ma w swej kolekcji numizmatyk Jerzy Świetlik z Ostromecka.
Natomiast współczesne obserwacje Jerzego Pakalskiego potwierdzają, m.in., zdarzenie z 2009 roku z Chełmży, gdzie 18-letni Bartłomiej R. i dwóch 17-latków, Jarosław J. i Patryk K., postanowiło zastąpić Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych SA, używając domowego sprzętu. Podróbka była tak kiepska, że z dwóch stron „banknotu” 50-złotowego znalazł się wizerunek króla Kazimierza Wielkiego. Ruszyli na zakupy, ale w Biedronce kasjerka podarła fałszywkę. Udało się w jakimś kiosku. Po chwili jednak sprzedawca zorientował się, zgłosił rzecz policji i chłopcy trafili za kraty.
Kiedy chłopcy z Chełmży stawali przed sądem w styczniu 2010 roku, na gościnne występy przyjechała do Kruszwicy 34-latka spod Konina. Próbowała płacić w sklepie 20- i 50-złotowymi banknotami z domowej drukarki. Wpadła w ręce policji wraz ze swą wspólniczką, 17-letnią dziewczyną spod Mogilna.
