Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od blitzkriegu do wojny totalnej. Sto dni inwazji Rosji na Ukrainę

Grzegorz Kuczyński
Grzegorz Kuczyński
Ukraińskie wojsko nie jest tym samym, co w 2014 roku
Ukraińskie wojsko nie jest tym samym, co w 2014 roku Fot. Ministry of Defense of Ukraine
Chyba wszyscy na świecie (może poza samymi Ukraińcami) spodziewali się innego przebiegu wojny. A już chyba nikt nie zakładał, że będzie trwała tak długo. Rosjanie uczą się jednak na błędach i zaczęli bardziej elastycznie podchodzić do celów kampanii i sposobu walki. Z kolei ukraińska armia ma dziś morale jeszcze lepsze w lutym, a do tego coraz więcej groźnej dla wroga broni przysyłanej z Zachodu. Jeśli do tego dodamy wysoki stopień poparcia społecznego dla wojny (choć z różnych powodów) w obu walczących ze sobą krajach, to trudno dziś prognozować koniec konfliktu.

Chyba wszyscy (może poza Ukraińcami) spodziewali się, że ta wojna będzie miała inny przebieg. A już chyba nikt nie zakładał, że potrwa tak długo. Rosjanie uczą się jednak na błędach i zaczęli bardziej elastycznie podchodzić do celów kampanii i sposobu walki. Z kolei ukraińska armia ma morale lepsze w lutym i więcej broni z Zachodu. Jeśli do tego dodamy duże poparcie społeczne dla wojny w obu walczących krajach, to trudno prognozować szybki koniec konfliktu.

To wojna pełna niespodzianek. Na ogół nieprzyjemnych dla Rosji. Z tego powodu Moskwa, mimo dużo większego potencjału militarnego oraz możliwości ataku na Ukrainę z trzech stron, wciąż nie może ogłosić zwycięstwa. Obserwowaliśmy wiele zaskoczeń taktycznych mniejszego kalibru (np. zatopienie krążownika „Moskwa”, rzeź doborowych oddziałów rosyjskich spadochroniarzy pod Kijowem, masakrę podczas próby forsowania Siwerskiego Dońca czy bohaterski opór obrońców Mariupola). Ale można też mówić o dwóch niespodziankach dużo większego kalibru, na poziomie strategicznym. Jedno łączy się z drugim.

Zdecydowanie największą niespodzianką tej wojny, mającą ogromny wpływ na przebieg działań, było poznanie kondycji rosyjskich sił zbrojnych. W starciu ze słabszym, ale zdeterminowanym przeciwnikiem, armia Szojgu i Putina okazała się wielką potiomkinowską wioską. Mit drugiej armii świata runął na przedpolach Kijowa, w przydrożnych rowach Czernihowszczyzny, w Mariupolu, na przybrzeżnych wodach Odessy i w powietrzu. Egzaminu nie zdali też pomysłodawcy wojny, przynajmniej pierwszej jej fazy, i ci, których informacje mogły do takich planów zachęcać. Nie jest przypadkiem, że ze stanowisk usuwani są kolejni generałowie – czy to z wojska, czy służb specjalnych. O archaicznym modelu dowodzenia (być może wymuszonym niskim morale i słabą jakością oddziałów) świadczy ogromna liczba zabitych na polu walki wysokich rangą oficerów, nawet generałów dowodzących całymi armiami.

Skoro jest tak źle (z punktu widzenia Moskwy), to dlaczego wojna wciąż trwa, Rosjanie okupują znaczną część południa i południowego wschodu Ukrainy, na dodatek krok po kroku wypierają Ukraińców z Donbasu, blokują Ukrainę od strony morza i są w stanie atakować pociskami rakietowymi dowolny punkt w kraju? To wynika z większych rezerw rosyjskich (broń, ludzie, pieniądze) oraz determinacji rosyjskiego reżimu. Putin nie może tej wojny nie wygrać lub przynajmniej zamrozić jej w korzystnej dla siebie fazie, jeśli chce dalej rządzić. Bo to właśnie ta wojna zwiększyła poparcie Rosjan dla jego władzy. Każdy przejaw słabości może zostać okrutnie wykorzystany.

Z kolei Kijów dostaje coraz większą pomoc zbrojeniową z Zachodu i buduje potencjał umożliwiający nie tylko zatrzymanie postępów Rosjan w Donbasie, ale też przejście do kontrofensywy. Tak jak Putin musi kontynuować wojnę, by mieć poparcie Rosjan i zachować władzę, tak Wołodymyr Zełenski musi walczyć (nawet gdy padnie propozycja zawieszenia broni), by odbić stracone ziemie, bo po trzech miesiącach wojny, po Buczy, Irpieniu czy Azowstalu, Ukraińcy chcą walczyć aż do zwycięstwa. Dziś, setnego dnia wojny, pole do zawarcia kompromisu, zawieszenia broni, jest niebywale małe.

Etap pierwszy (24 lutego – 7 kwietnia)

Gdy Rosjanie wkraczali na Ukrainę z północy (z Białorusi), północnego wschodu (na Sumy), wschodu (na Charków), z południowego wschodu (z okupowanej części Donbasu), z południa (z Krymu), cele kampanii były przez Putina jasno określone. Pod hasłami „denazyfikacji” czy „demilitaryzacji” Ukrainy, oraz „wyzwolenia” Donbasu krył się zamiar szybkiego rozbicia ukraińskiej armii, wymiany władz w Kijowie na prorosyjskie, poszerzenia granic tzw. republik ludowych w Donbasie, likwidacji zachodnich wpływów nad Dnieprem, ale też rusyfikacji Ukraińców, choćby poprzez eksterminację ukraińskich elit i środowisk patriotycznych oraz propaństwowych.

Gdyby nie uległość Łukaszenki, tej wojny zapewne by nie było. To właśnie możliwość wykorzystania terytorium białoruskiego do inwazji na Ukrainę sprawiła, że decydenci w Moskwie uwierzyli, iż są w stanie błyskawicznie pokonać wroga. Kluczem do zwycięstwa miało być wdarcie się do Kijowa, obalenie demokratycznych władz i zastąpienie ich marionetkami. Militarnie byłoby to nie do pomyślenia, gdyby nie Białoruś. Okazało się, że dzięki uległości Łukaszenki nie tylko wydłużył się front wojny, ale też stolica Ukrainy znalazła się na wyciągnięcie ręki rosyjskich wojsk powietrzno-desantowych i specnazu. Ta operacja się nie udała. Kilkanaście dni stali na przedpolach Kijowa. Ba, nawet na ulicach miast pojawiły się dywersyjne grupy. Zacięty opór ukraińskiej armii i przede wszystkim wiedza Ukraińców o kolejnych ruchach i planach wroga, przyczyniły się jednak do zwycięstwa w batalii o Kijów. Wtedy też, nie po raz ostatni, informacje przekazywane do wywiadów krajów zachodnich pomagały w walce Ukrainy z Rosją.

Pentagon i różne zachodnie służby zakładały, że w razie pełnowymiarowej inwazji Rosji Ukraina ma nikłe szanse na skuteczne jej odparcie. Zachód popełnił tu podobny błąd, co Rosja: nie docenił roli woli walki, wyszkolenia, jakości dowodzenia w armii ukraińskiej. Przecenił też możliwości armii rosyjskiej. Niewykluczone, że pierwotne przekonanie o nieuchronności porażki Ukrainy opóźniło pomoc zbrojeniową dla tego kraju. Można tylko gdybać, jak przebiegałyby działania wojenne, gdyby ciężki (i nie tylko) sprzęt wojskowy oraz uzbrojenie zachodnie szybciej trafiły na Ukrainę. Choćby jeszcze przed wybuchem wojny.

Głównie własnym siłami i własną bronią Ukraina zdołała jednak zatrzymać rosyjski blitzkrieg w pierwszych tygodniach wojny. Nie byłoby to zapewne możliwe, gdyby nie zadziwiająca nieskuteczność Rosjan w walce o panowanie na niebie. To kolejna niespodzianka tego konfliktu. Ukraińcy okazali się nadzwyczaj skuteczni w neutralizowaniu powietrznej przewagi wroga. Szczególnie widoczne stało się to na przykładzie obrony powietrznej krótkiego zasięgu – gdzie swoją rolę odegrały też Stingery czy Pioruny.

Druga zaś – przykra dla Rosjan – niespodzianka, to przebieg wojny na morzu. Oczywiście flota ukraińska de facto nie istnieje. Oczywiście Rosjanie szczelnie zablokowali te porty ukraińskie, które są pod kontrolą Kijowa (czyli na zachód od ujścia Dniepru do Morza Czarnego). Ale z drugiej strony ukraińska obrona wybrzeża skutecznie uniemożliwiła próby operacji desantowych Rosjan, a co więcej, zdołała zatopić wiele okrętów wroga, z tym flagowym Floty Czarnomorskiej na czele.

Gdy do Putina dotarło w końcu, że błyskawicznego pokonania Ukrainy nie będzie, plan się zmienił. Po miesiącu walk było jasne, że siły, które Rosja skoncentrowała nad granicami Ukrainy, są niewystarczające do zwycięstwa. Ukraina jest wielkim krajem, a to, co mogło się wydawać przewagą rosyjską, czyli atak na wielu kierunkach jednocześnie, okazało się przekleństwem. Rozproszenie sił plus niewystarczająca liczba wojsk (wynikająca być może też ze zlekceważenia przeciwnika) spowodowały, że Rosja nie zdołała przełamać ukraińskiej obrony. Trzeba więc było zrewidować cele kampanii. Chcąc nie chcąc, wrócić do programu „minimum plus”, czyli zajęcia Donbasu i budowy lądowego korytarza łączącego Krym z Rosją. Do 7 kwietnia Rosjanie wycofali się z północy (obwody żytomierski i kijowski) i północnego wschodu (obwody czernihowski i sumski). Oddziały, po uzupełnieniu braków, miały być przerzucone na inny front.

Etap drugi (od 8 kwietnia)

7 kwietnia ostatni rosyjscy żołnierze opuścili obwód sumski. Następnego dnia Moskwa ogłosiła, że nowym głównodowodzącym „operacją specjalną” został gen. Aleksandr Dwornikow. To zapowiadało zmiany w sposobie prowadzenia wojny przez Rosję. „Wojna sekwencyjna” – wrócił termin znany z Syrii. Tam Rosjanie we współpracy z reżimem Asada, zamiast próbować zniszczyć naraz różne enklawy rebelii, obierali sobie kolejne za cel, po czym koncentrowali siły, by te cele zniszczyć. To była skuteczna strategia, która doprowadziła do sytuacji, że dziś w Syrii jest już tylko jedna, ostatnia enklawa rebelii (prowincja Idlib), a to i tak tylko dlatego, że cieszy się protekcją Turcji.

Podobny sposób prowadzenia wojny miał być realizowany na Ukrainie pod wodzą Dwornikowa, weterana z Syrii zresztą. Warto przypomnieć, jak wyglądał front w tym momencie. Po przegraniu bitwy o Charków Rosjanie okupowali północną i wschodnią części obwodu charkowskiego. Idąc dalej na południe: w obwodzie ługańskim Rosjanie zrobili po 24 lutego pewne postępy, ale nie zajęli większych miast; w obwodzie donieckim zdobyli tylko jego południowo-zachodnią część, bez Mariupola. Terytorialnie największe zdobycze Moskwa zyskała na południu. Już w pierwszych dniach kampanii atakujący z Krymu Rosjanie dotarli do Dniepru, zajęli Chersoń (jedyna stolica obwodu, zajęta przez Rosję w wojnie po 24 lutego), a na kierunku wschodnim południe obwodu zaporoskiego (pod Mariupolem spotkali się z siłami nacierającymi spod Doniecka). Celem był marsz na zachód, zajęcie Odessy i pełne odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego. Skuteczna obrona Mikołajowa pozwoliła jednak Ukraińcom odeprzeć Rosjan.

W drugiej fazie wojny, a więc po 7 kwietnia, linia frontu ustabilizowała się, choć w pierwszych tygodniach Rosjanie usiłowali obejść Mikołajów od północy czy też przesunąć się w stronę Zaporoża. Ukraińcy zatrzymali ten marsz, a w maju zaczęli stopniowo odbijać okupowane ziemie, głównie na zachodnim brzegu dolnego biegu Dniepru.

Kluczowym polem bitwy stał się Donbas, co Moskwa zapowiadała od czasu wycofania sił z północy i północnego wschodu. Rosjanie popełnili jednak kolejny błąd: przerzucone do Donbasu oddziały nie zdążyły się zregenerować. Powód? Donbas miał być zdobyty przed 9 maja. Na front rzucono więc osłabione jednostki, na dodatek znów powtórzono błąd z pierwszej fazy, choć na mniejszą skalę. Zaatakowano z wielu kierunków jednocześnie, co powodowało, że Rosjanie nie byli w stanie uzyskać zdecydowanej przewagi na żadnym kierunku. Tym bardziej, że Ukraińcy się okopali i przygotowali do batalii o Donbas. Musiało więc minąć kilka kolejnych tygodni, a w międzyczasie obserwowaliśmy fiasko ataku spod Iziumu na Słowiańsk czy próbę sforsowania Siwerskiego Dońca, gdzie Ukraińcy ogniem artyleryjskim zniszczyli całą batalionowa grupę taktyczną wroga (8 maja), aby dowódcy rosyjscy poszli po rozum do głowy.

W ostatnich trzech tygodniach Rosjanie zaczęli działać w nieco inny sposób, skupiając gros sił na dość wąskim odcinku frontu, by ogromną siłą ognia zdobywać teren. Pomogło zajęcie Mariupola po wyjściu ostatnich obrońców Azowstalu (trafili do niewoli). Nasiliła się też presja czasu, gdy Putin zrozumiał, że do 9 maja cały Donbas nie zostanie zajęty. Ten margines czasu, większa cierpliwość i większe siły spowodowały, że od kilkunastu dni Rosjanie sukcesywnie, kilometr po kilometrze, zajmują resztki obwodu ługańskiego i obwód doniecki. Jeśli nie dojdzie do jakiejś zaskakującej Rosjan kontrofensywy ukraińskiej (a trzeba podkreślić, że jeśli w tej wojnie ktoś kogoś czymś zaskakuje, to na ogół Ukraińcy Rosjan), kwestią czasu jest zajęcie przez Rosjan całego Donbasu.

Przy jednoczesnym utrzymaniu zdobyczy w obwodach chersońskim, zaporoskim i charkowskim (gdzie ostatnio Ukraińcy odebrali duże obszary), może to skłonić Putina do myślenia o rozejmie. Jakie są bowiem dziś cele Kremla w wojnie z Ukrainą? Rosjanie zdają sobie sprawę, że nie mają sił, by ponownie próbować zdobyć Kijów i zmienić rządy w kraju. Mogą więc dążyć do czasowego zamrożenia konfliktu, aby zyskać czas na odbudowę sił i ponowne uderzenie. W przypadku rozejmu czas będzie bowiem grał raczej na korzyść Moskwy. Dziś Rosjanie prowadzą z Ukrainą wojnę totalną, na wyniszczenie. Jeśli jeszcze w lutym czy marcu chodziło o to, by zmienić władze w Kijowie i na dobre umieścić Ukrainę w rosyjskiej strefie wpływów, to teraz – gdy Putin poznał skalę oporu Ukraińców – celem jest wykrwawienie, wyniszczenie Ukrainy. Militarne i gospodarcze. Ta wojna toczy się nie tylko na froncie. Rosjanie plądrują okupowaną część Ukrainy, blokują jej eksport, uderzają w infrastrukturę. Zgodnie z myślą, że skoro nie da się pokonać i kontrolować całego terytorium, to należy okupować przynajmniej jego część, aby nasilać destabilizację, osłabiać gospodarkę, czynić wroga słabszym. Być może Putin myślałby o rychłym ponowieniu ataków, choćby na Odessę czy Charków. Ale to akurat staje się coraz mniej realne dzięki większej ilości zachodniej broni w rękach Ukraińców. Sprawia ona, że kolejne ofensywy rosyjskie są coraz mniej prawdopodobne. Ale z drugiej strony wciąż nie jest wystarczająca, by podjąć dużą kontrofensywę w celu wyzwolenia okupowanych przez Rosję terytoriów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Od blitzkriegu do wojny totalnej. Sto dni inwazji Rosji na Ukrainę - Portal i.pl