<!** Image 1 align=left alt="Image 11156" >Żal? No pewnie. I to tym solidniejszy, im więcej lat mija od przenosin Camerimage z naszego regionu do Łodzi. Bo ta najpoważniejsza z imprez filmowych organizowanych w Polsce krzepnie aż miło, a my jakoś nie dorobiliśmy się zbyt wielu kulturalnych wydarzeń z takim zadęciem i w takiej kategorii. Z całym szacunkiem dla paru nobliwych festiwali z Bydgoszczy czy Torunia.
Start 13. już Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych trochę utonął w powodzi informacji o zapasach wokół wieców równości czy lotach Małysza i premiera Marcinkiewicza, ale trudno nie zauważyć fenomenu tej imprezy. Bo co tu dużo gadać - pośród gromadki absolutnie peryferyjnych polskich festiwali filmowych tylko Camerimage jest tak naprawdę znany w światowych stolicach kina, od Hollywood po Bollywood. A razem z nim znana jest również Łódź. To w tym mieście Złote Żaby dostaną gwiazdy kina, to tam nagrodę odebrał Ralph Fiennes, modny teraz nadzwyczaj po ostatnim „Harrym Potterze”, to tam zjadą setki ludzi z całego świata. Niektórzy z nich wrócą pewnie do Łodzi z własnymi Oscarami pod pachą.
Pamiętam emocje, kiedy to w Toruniu witano kolejnych laureatów Oscarów, pamiętam też emocje towarzyszące organizacji festiwalu, dąsy i przepychanki nieschodzące z czołówek gazet.
Dzisiaj nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i ganiać za winnymi, którzy nie dogadali się z szefem festiwalu, Markiem Żydowiczem. Kto zresztą dzisiaj pamięta bohaterów tamtych sporów? O dużej części słuch zaginął, niektórzy musieli przełknąć tę żabę, inni do dziś tkwią w przekonaniu, że Toruń i Bydgoszcz spokojniejsze są niż w czasach, kiedy ganiała po nich ekipa Camerimage. Tyle że to taki smętny spokój.