Tysiące spraw dotyczących tzw. kredytów frankowych to nie tylko zmiany dla samych kredytobiorców, ale także innych osób, które zmuszone są występować z powództwami do Sądów. Liczba spraw dotyczących kredytów jest tak duża, że w pewnym sensie sparaliżowała prace Sądów. Utworzenie specjalnego wydziału w warszawskim Sądzie Okręgowym okazało się rozwiązaniem nietrafionym bo wydział ten bardzo szybko zapełnił się taką ilością powództw, że obecnie kredytobiorcy raczej nie decydują się na to by składać do niego swoje pozwy.
Sytuacja jest tego rodzaju, że wymaga rozwiązań systemowych. W ostatnim czasie pojawił się długo wyczekiwane projekt tzw. specustawy frankowej, który w zasadzie skupia się jedynie na kwestiach formalnych i proceduralnych. Co ciekawe, sektor bankowy nie przyjął projektu z obawą, a wręcz przeciwnie. Nie bez przyczyny. Proponowane zmiany stanowią tak głęboką ingerencję w zasady prowadzenia sporów sądowych, że dają bankom kolejne możliwości przewlekania postępowań.
Nie jest tajemnicą, że wobec w zasadzie jednolitego orzecznictwa sądowego obrona banków ma jedynie pozornie charakter merytoryczny. Co prawda banki, jakby zaklinając rzeczywistość i w oderwaniu od stanowiska prezentowanego przez Sądy powszechne, Sąd Najwyższy i TSUE, w odpowiedziach na pozew twierdzą, że umowy są ważne, klauzule waloryzacyjne skuteczne, a roszczenia kredytobiorców bezzasadne, jednak w rzeczywistości walka toczy się nie o to, jakie będzie rozstrzygnięcie Sądu, ale kiedy stanie się ono prawomocne. Temu służy między innymi składanie, nazywając rzecz po imieniu, bezzasadnych apelacji, a w każdej z nich wniosku o rozpoznanie na rozprawie. Jest oczywiste, że przedłuża to postępowanie, czasem nawet o kilkanaście miesięcy.
Zgodnie z projektowanymi zmianami Sądy II instancji będą mogły rozpoznać apelację na posiedzeniu niejawnym niezależnie od woli stron. Także w I instancji możliwe ma być odbieranie zeznań na piśmie, co ma przyśpieszyć postępowanie.
Z drugiej strony projekt ustawy pozwala bankom na zgłaszanie zarzutu potrącenia nawet do zakończenia sprawy w II instancji i w pewien sposób wymusza na stronach postępowanie mediacyjne, które akurat w tego rodzaju sprawach jest mało skuteczne. Jeśli bowiem bank chce zawrzeć ugodę, to na każdym etapie może złożyć stosowną propozycję. Z drugiej strony mediacja co do zasady polega na przekonywaniu do zmiany (czasem choćby częściowej) stanowiska. Jak przekonać do zmiany stanowiska bank, który przecież doskonale wie, że nie ma racji i wynik sprawy jest de facto przesądzony. Czyni to projektowaną zmianę sztuką dla sztuki.
Mediacja, sama w sobie, jest postępowaniem pozytywnym i nie można odmówić jej ważnej roli w systemie wymiaru sprawiedliwości. Wydaje się jednak, że akurat sprawy frankowe, a więc potężny problem wymiaru sprawiedliwości, który należałoby jak najszybciej rozwiązać, nie są najlepszą areną do promocji tej instytucji. Zostawmy mediację sprawom, w których ma ona sens.

Nie jest zrozumiałe, dlaczego spod zapisów ustawy wyłączono kredyty indeksowane lub waloryzowane do innych walut? Projektodawcy powołują się na brak jednolitego orzecznictwa. Zapominają jednak o tym, że brak jednolitego orzecznictwa dotyczącego kredytów indeksowanych np. do kursu Euro nie wynika z tego, że kredyty te były inaczej skonstruowane, a z tego, że było ich mniej. To jest naprawdę ta sama opowieść, jedynie w innej okładce. Nie można oprzeć się wrażeniu, że pokutuje tu ciągle przekonanie, że grzechem „kredytów frankowych” był gwałtowny wzrost kursu franka. Po latach „frankowego tsunami” i tysiącach orzeczeń powinno być oczywiste, że wzrost kursu jedynie odsłonił wady umów kredytowych i że są one nieważne nie tylko wtedy kiedy Frank kosztuje ponad 4 zł, ale byłyby nieważne nawet wówczas gdyby kosztował złotówkę. Projektodawcy zdają się tego nie dostrzegać.
Wreszcie ostatni, ale może najważniejszy argument – Konstytucja. W opinii wielu prawników, w mojej również, ustawa w kształcie wynikającym z projektu jest niekonstytucyjna. Ogranicza ona, w sposób istotny, prawo banków do Sądu. Banki bezspornie mają takie prawo, niezależnie od tego, jak niepopularnie by to brzmiało. Nie chcę wyobrażać sobie, co by się stało gdyby po kilku latach obowiązywania ustawy Trybunał Konstytucyjny (może wówczas już uznawany przez wszystkich za legalny) orzekł o niezgodności ustawy z Konstytucją. We „frankowym tsunami” nastąpiłaby fala zwrotna niszcząca to co udało się na chwilę naprawić.
Problem spraw dotyczących kredytów frankowych jest problemem aktualnym. Kilkaset tysięcy umów, które nie trafiły jeszcze na wokandę jest jak tykająca bomba, która może ostatecznie sparaliżować już dotknięte falą powództw Sądy. Może się tak nie stanie, ale warto pomyśleć, co jeśli? Państwo powinno przewidywać, a nie tylko reagować. Projekt ustawy to reakcja bez przewidywania.