MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nikt nie ufa lekarzowi "žz rejonu"?

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
O absurdalnych terminach zapisów do lekarza specjalisty wiedzą już wszyscy, co nie znaczy, że są z tym faktem pogodzeni. Raz na parę tygodni media podnoszą ciśnienie Polakom, podając najświeższe rekordy długości sterczenia w ogonku.

O absurdalnych terminach zapisów do lekarza specjalisty wiedzą już wszyscy, co nie znaczy, że są z tym faktem pogodzeni. Raz na parę tygodni media podnoszą ciśnienie Polakom, podając najświeższe rekordy długości sterczenia w ogonku.

<!** Image 2 align=none alt="Image 195837" sub="Kolejka do rejestracji pacjentów do przychodni specjalistycznych w szpitalu im. Jurasza [Fot. Tymon Markowski]"><!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Ostatnio na przykład dowiedzieliśmy się, że w bydgoskim szpitalu im. Biziela na wizytę u okulisty możemy się zapisać równo za rok, diabetologa - za 14 miesięcy, a endokrynologa - za 19 miesięcy.

Okazuje się jednak, że pacjenci w „Juraszu” są i tak w niezłej sytuacji, bo przynajmniej wiedzą, kiedy - jeśli dożyją - lekarz powinien ich przyjąć. Gorzej ma pacjent szpitala wojskowego, który do lekarzy niektórych specjalności nawet zapisać się nie może. „Ja chciałam zarejestrować się do neurochirurga.

<!** reklama>Wszyscy polecają szpital wojskowy. Jednak w rejestracji usłyszałam, że nie umawiają już na wizyty. Będzie to możliwe w listopadzie” - parę dni temu skarżyła się reporterowi „Expressu” pani Janina. Można by jeszcze dodać: i jak wytrwam w kolejce do rejestracji, która zapewne ustawi się w listopadzie, gdy znów ruszą zapisy.

Pracownicy Narodowego Funduszu Zdrowia tłumaczą chorą sytuację, powtarzając jak mantrę te same sformułowania. Oto wersja rzecznika bydgoskiego oddziału (a niemal identyczną usłyszałem dzień później w telewizji od jednego z szefów centrali funduszu): „Ludzie są świadomi tego, że warto dbać o zdrowie, a więc należy skorzystać z porady lekarzy specjalistów, ale często poradę mogliby uzyskać od lekarza podstawowej opieki zdrowotnej”.

Nóż (niekoniecznie chirurgiczny lancet) otwiera się w kieszeni, gdy słyszymy taką wymówkę jako główne - bo podawane w pierwszej kolejności - tłumaczenie czarnej rozpaczy w przychodniach specjalistycznych. Cierpimy oto i latami tkwimy w tasiemcowych kolejkach dlatego, że staliśmy się mądrzejsi i jako tacy, po pierwsze, dbamy o zdrowie oraz, po drugie, nie ufamy lekarzom pierwszego kontaktu. Tylko że pacjenci w Polsce sami nie wysyłają siebie do lekarzy specjalistów, lecz stają do rejestracji ze skierowaniami właśnie od lekarzy pierwszego kontaktu. Wygląda więc na to, że to sami lekarze pierwszego kontaktu nie mają zaufania do własnych umiejętności i zamiast leczyć, odsyłają pacjenta do mądrzejszego kolegi.

Niespodziewanie jednak szybko przekonałem się, że punkt widzenia urzędników NFZ nie jest bynajmniej odosobniony. Po wysłuchaniu racji bydgoskich ust NFZ zadzwoniłem po opinię do bliskiej mi osoby, która od wielu lat prowadzi przychodnię ogólną w robotniczej dzielnicy. „To wy, media, oraz ministerstwo zdrowia ponosicie sporą część winy za kolejki w przychodniach specjalistycznych” - usłyszałem przyganę zaraz po tym, jak wyłuszczyłem moje wątpliwości. Otóż, jej zdaniem, media i ministerstwo pospołu zniszczyły zaufanie pacjentów do lekarzy pierwszego kontaktu, w ten sposób ograniczając pole ich działania (czytaj: leczenia). „Kiedyś lekarz pierwszego kontaktu był bardziej odważny i przedsiębiorczy - dodała moja rozmówczyni - teraz woli ulec presji pacjenta, który, mimo niegroźnego rozpoznania, stanowczo domaga się skierowania do specjalisty”. Specjalista z kolei, chcąc zrekompensować sobie spore koszty zaawansowanych badań (nie za każde płaci osobno NFZ), na przykład w leczeniu serca, „przepuszcza” pacjenta przez swój gabinet wiele razy więcej niż trzeba. Dzięki temu to, co straci na badaniach, odbija sobie na stawkach, przekazywanych przez NFZ za kolejne wizyty.

Inną ważną, acz rzadko wskazywaną w dyskusjach o służbie zdrowia, przyczyną tłoku w przychodniach specjalistycznych jest ponoć brak sprecyzowania w umowach zadań lekarzy specjalistów. Innymi słowy, określenia, jakimi schorzeniami i w jakim stadium powinien w ramach kontraktu z NFZ zajmować się lekarz danej specjalności.

Niestety, gdy dobrze zastanowić się nad skutkami uporządkowania zadań lekarzy specjalistów, to pojawia się obawa, że pacjent może trafić z deszczu pod rynnę. Lekarz pierwszego kontaktu, nie chcąc brać odpowiedzialności, odeśle go do specjalisty. Potem pacjent odczeka rok, by dostać się do gabinetu, a po roku specjalista odeśle go do lekarza pierwszego kontaktu, uznając, że schorzenie jest zbyt banalne, by leczył je specjalista.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!