Nigdzie nie ma drugiego takiego lotniska. Wyremontowany niedawno, pas startowy i drogi do kołowania gorsze od najgorszej drogi lokalnej w Polsce.
<!** Image 2 align=left alt="Image 3721" >Podobny wypadek mógł się przytrafić każdemu. Duńczycy, którzy także wylądowali na kabulskim lotnisku, długo oglądali koła swego samolotu. Oni także prawdopodobnie zniszczyli opony.
Tymczasem na zarządzanym przez portugalskie dowództwo lotnisku rozpoczynają się poszukiwania trzech kół. Wojskowi widzą dwie możliwości: wysłanie z Polski samolotu z elementami do wymiany lub poszukanie ich nieco bliżej, np. w Tadżykistanie, gdzie również latają rosyjskie Tu 154. Z Duszanbe szybko dociera informacja, że Tadżykowie chętnie takie koła sprzedadzą. Problem jest tylko jeden: trzeba odebrać je z lotniska leżącego tysiąc kilometrów od Kabulu.
Jest nawet wstępna zgoda amerykańskiego dowództwa na przelot do Duszanbe, ale potem okazuje się, że jedyny zdolny do tej misji transportowy hercules jednak nie wyleci. Zbyt duży stopień ryzyka. Informacja o prawdopodobieństwie ataku rakietowego powoduje, że opony trzeba będzie ściągać z Polski. Związanych jest z tym wiele problemów. Największy z nich to uzyskanie zgody na przelot polskim samolotem wojskowym przez przestrzeń powietrzną obcych państw. Tego nigdy nie załatwia się w ciągu pięciu minut.
W tej chwili mija 24 godzina przymusowego pobytu polskiego samolotu w Kabulu. I wciąż nie wiemy, kiedy uda się powrócić. Z ostatnich informacji wynika, że do Afganistanu wylecieć ma z Polski samolot transportowy Casa. Jego lot ma trwać ok. 12 godzin a naprawa Tu 154 na kabulskim lotnisku dalsze dwie godziny.
Podczas gdy w bazie wojskowej przy lotnisku wciąż czekamy na Casę z kołami, w Warszawie rozpoczyna się dyskusja o zakupie nowych samolotów dla pułku rządowego. Czy rzeczywiscie trzeba wymieniać Tu 154? Sprawa jest komentowana także tu, w Afganistanie, a opinie są podzielone. Fachowcy podkreślają, że Tu 154 jest po niedawnym generalnym remoncie. Stan maszyny jest bardzo dobry i może jeszcze długo latać.