Gazeta „Express Bydgoski” zmyśla – tak myśli bydgoski poseł PiS Piotr Król. A może myślał? Bo można być posłem, ba, można być Królem, ale gdy nie jest się Uchem Prezesa, to niewiele się wie i niewiele ma się do gadania. Ale do rzeczy. W środę, dziewięć dni temu „Express” napisał, że PiS myśli o wprowadzeniu zmian w ordynacji wyborczej, które uniemożliwiłyby szefom gmin sprawowanie władzy dłużej niż dwie kadencje z rzędu.
„Jeśli się to uda, w wyborach nie będzie mógł wystartować prezydent Bydgoszczy” - brzmiała konkluzja we wstępie do artykułu.
Artykuł przeczytał Piotr Król i tak mu zapadł w pamięć, że ze swych wrażeń z lektury zdał raport dwa dni później na antenie radia PiK:
- Widziałem dość intrygujący artykuł w „Expressie Bydgoskim” - mówił poseł – w którym dość namiętnie to [czyli zmiany w ordynacji wyborczej – przyp. J.R.] opisano. Ale nawet na pół zdania nie zacytowano nikogo z PiS. Jak się formułuje opinie w taki sposób, to może stąd potem takie zamieszanie – przyganił nam pan poseł pod koniec wywodu. I jednocześnie uspokoił, że wprowadzenie natychmiastowych zmian w ordynacji raczej nie wchodzi w rachubę: - Mnie się wydaje oczywiste, że jeśli nowe przepisy wejdą, to będą dotyczyły tych, którzy pierwszy raz zostaną wybrani w wyborach samorządowych.
Jeśli z kolei słuchał tej audycji prezydent Bruski, to odetchnął… ale na krótko. Już w sobotę bowiem niemal wszystkie media cytowały fragmenty wywiadu, którego Jarosław Kaczyński udzielił Radiu Łódź.
- Będzie tutaj zmiana i to taka zmiana wchodząca od razu – stwierdził pan prezes, mając na myśli wprowadzenie dwukadencyjności na stołkach szefów gmin. - Trybunał Konstytucyjny pewnie będzie rozstrzygał ostatecznie, czy to jest dopuszczalne, ale my uważamy, że jest dopuszczalne i trzeba spróbować – rozstrzygnął przed trybunałem Jarosław Kaczyński.
Ciekaw jestem, jak się teraz czuje pryncypialny mentor i sumienie redaktorów, poseł Król? Mam nadzieję, że nie wyartykułuje przed prezesem swych wątpliwości dotyczących natychmiastowego wejścia w życie noweli ustawy. W przeciwnym wypadku stracilibyśmy bowiem pożytecznego obrońcę bydgoskich interesów po rządowej stronie barykady, a zyskali jeszcze jednego żołnierza wyklętego.
Samobójcą trzeba być, by w PiS-ie wiosłować w przeciwną stronę niż prezes, marzycielem, by wierzyć, że dwukadencyjność zlikwiduje korupcję i kumoterstwo. W mniejszych ośrodkach władzy lokalnej – urzędach gminy czy starostwach – w ogóle nie trzeba piastować funkcji, by pociągać za sznurki. Tam drogę do celu torują pieniądze. W dużych miastach zaś mechanizm tworzenia sitwy działa mniej skutecznie. Spójrzmy na Bydgoszcz. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych wróżono, że ówczesny prezydent, Roman Jasiakiewicz – twardy gracz, chytry lis i wtedy osoba z dużymi plecami w wielkiej polityce – bez trudu rozprawi się z debiutantem, Konstantym Dombrowiczem. Sprawy potoczyły się inaczej.
Osiem lat później okazało się z kolei, że dwie kadencje to dla prezydenta Dombrowicza było za mało, by stworzyć kamarylę, która omota wyborców i zapewni Dombrowiczowi trzecie zwycięstwo. Podejrzewam więc, że w następnych wyborach PiS-owski kandydat nie będzie skazany na sukces, nawet gdy jego promotorom uda się wyeliminować z gry Rafała Bruskiego.