Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie prowadzimy sklepu z lalkami

Janusz Milanowski
adopcja, dziecko
adopcja, dziecko Thinkstock
Adopcja nie jest lekiem na ratowanie związku małżeńskiego, ani remedium na bezpłodność. Z Anną Sobiesiak, szefową Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego, rozmawia Janusz Milanowski.

Znam ludzi, którzy nie powiedzieli dziecku, że jest przez nich adoptowane i nie zamierzają tego robić. Słusznie?
Absolutnie nie. Kilka lat temu przyszła do nas pewna 41- letnia pani. Trafiła tu wprost z Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie była po skrócony odpis aktu urodzenia. Przez pomyłkę otrzymała zupełny odpis, w którym była adnotacja o adopcji. Inny przykład: 27-letni mężczyzna znalazł sobie na południu Polski wybrankę serca i też potrzebował aktu urodzenia, by tam móc zawrzeć związek. Sytuacja się powtórzyła. Znam wiele takich historii. Ci ludzie doznali szoku emocjonalnego, poczuli, że przez całe życie byli oszukiwani. Ta pani prosiła o pomoc w znalezieniu biologicznych rodziców i w tym jej pomogliśmy. Po pewnym czasie ochłonęła z emocji, powiedziała mi, że czuje ogromny żal. Choć nadal kocha swych przybranych rodziców, to ten żal gdzieś w głębi niej pozostanie na zawsze. Wiem, że to jest strasznie trudne: kiedy i jak powiedzieć o tym dziecku? Dlatego jednym z tematów podczas naszych szkoleń dla rodziców jest jawność adopcji. Prawdę zawsze trzeba powiedzieć.

W jaki sposób?
Przekazujemy spisy lektur i filmów, które można z dziećmi oglądać, na przykład: „Stuart Malutki”, „Pinokio”, Tarzan”. Na ich przykładzie można wytłumaczyć, że dziecko może trafić do rodziny w sposób inny niż naturalny. Dzieci trzeba z tym oswajać już od początku adopcji, a kiedy przyjdzie odpowiedni moment w rozwoju osobowościowym, wówczas należy powiedzieć prawdę. Nikt nie lubi być oszukiwany. Przygotowanie dziecka do uświadomienia sobie, że jest dzieckiem adoptowanym jest procesem i musi rozpocząć się już wtedy, kiedy dziecko trafia do rodziny.

Ale rodzice często zatajają prawdę w dobrej wierze, z obawy przed stygmatyzacją dziecka wśród rówieśników. Nie chcą, żeby wolano na nie „znajda”. Kiedy jest ten odpowiedni moment do powiedzenia prawdy?
Nie wypiszę panu recepty, że trzeba to zrobić w wieku pięciu, czy też siedmiu lat. To rodzice znają swoje dziecko, wiedzą jakie mają z nim relacje, jakie więzi emocjonalne i w którym momencie należy powiedzieć. Zawsze mogą skorzystać z pomocy naszego ośrodka, psychologa, pedagoga czy grup wsparcia, porozmawiać z innymi rodzicami adopcyjnymi. Pamiętajmy o jednym: rodzice muszą być pierwszymi osobami, którzy mu o tym powiedzą; nie nauczyciele, nie sąsiedzi tylko rodzice.

Wyobrażam sobie, że bez względu na to oswojenie i miłość panującą w rodzinie, dziecko i tak przeżyje szok poznawczy.
To prawda. Trzeba mu wtedy poświęcić więcej czasu, uwagi, ciepła serdeczności. W pierwszym momencie rodzice mogą usłyszeć: „Odejdźcie, nie jesteście moimi rodzicami”. Jednak w kochającej się rodzinie adopcyjnej to i tak będzie reakcja słabsza, niż wówczas gdy dziecko dowie się o tym na podwórku, albo w wieku dorosłym, kiedy pod wpływem szoku może w ogóle ich odrzucić.

Czy efektem takiego szoku poznawczego może być trauma na całe życie?
W dobrze funkcjonującej rodzinie, jeżeli dziecko od najmłodszych lat jest oswajane, nie powinno tak być. Adopcja jest wyrazem abstrakcyjnym, a myślenie abstrakcyjne zaczyna się mniej więcej w wieku 12 lat, czasami prędzej, a czasami jeszcze później. Dla dziecka to jest naprawdę trudne pojęcie. Ale jeżeli pozna wzorce i dowie się jak inne dzieci przyjmowane są do domów, to inaczej wszystko przyjmie, niż wtedy, gdy nastąpi to przez jakiś przypadek. Niech pan wyobrazi sobie sytuację, że po wejściu do mojego gabinetu oświadczam, że właśnie dzwonił do mnie pana szef i powiedział, że pan już nie pracuje w redakcji. I w tym momencie dozna pan traumy i szoku, bo nie był pan przygotowany. Gdyby pracodawca oswajał pana z perspektywą redukcji etatów, to zareagowałby pan spokojniej.

Czy procedura adopcyjna w państwa ośrodku przewiduje naukę mówienia tej prawdy?
Tak. Jest to tematem jednego ze szkoleń. Oprócz tego zapewniamy rodzicom fachową literaturę, do przemyślenia i wykorzystania we własnej rodzinie. Adopcja nigdy nie będzie w pełni udana jeśli my sami „nie przerobimy” jej we własnej psychice i nie pogodzimy się w pełni z faktem, że nie możemy mieć własnego potomstwa, z różnych powodów, nie tylko bezpłodności. Większość ludzi, gdy uzmysłowi sobie, że nie może mieć dzieci, przeżywa to jak żałobę po stracie bliskiej osoby.

Wiele par z powodu tej niemożności wpada w poważny kryzys związku i dlatego decydują się na adopcję. Co Pani sądzi o takiej motywacji?
Adopcja nie jest lekiem na ratowanie związku małżeńskiego. Nie jest też lekiem na bezpłodność.

Będziemy mieli dziecko, to wszystko się odmieni i znów będzie dobrze jak dawniej. Wydaje mi się to bzdurą.
Dobrze się panu wydaje. Adopcja nie jest jakimś lekiem. Musimy do niej dojrzeć, dorosnąć, ale najpierw zaakceptować siebie jako osobę i małżonka. Ludzie, którzy się nie kochają nie stworzą rodziny.

Rozumiem, że potencjalnych rodziców diagnozujecie też pod kątem dojrzałości społecznej?
Między innymi.

Jak przebiega proces adopcji, gdy zgłosi się do Was rodzina.
Jest kilka etapów. Pierwszy jest stricte formalny: badamy czy kandydaci spełniają tzw. warunki ustawowe. Badamy też czy związek małżeński jest stabilny.

Wpadnę Pani w słowo: a jeśli jest to związek partnerski?
Co pan rozumie przez „związek partnerski”?

Kobietę i mężczyznę żyjących „bez papierka”.
W naszym kraju, w przypadku adopcji obowiązuje Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy. To jest akt, który reguluje przysposobienia. I w myśl jego zapisów, przysposobić mogą osoby samotne lub żyjące w związku małżeńskim. A my badamy czy ten związek jest odpowiedni dla dziecka. To podstawowa zasada: rodzina ma być dla dziecka, a nie odwrotnie. I to przede wszystkim muszą zrozumieć rodziny w trakcie procesu adopcyjnego.

Co konkretnie badacie?
Najpierw spełnienie wymogów formalnych: kodeksowych i ustawowych. Następnie dokonujemy wstępnej oceny rodziny. W jej skład wchodzi motywacja, diagnoza psychologiczno-pedagogiczna i wywiad w miejscu zamieszkania rodziny.

Tryb życia, alkohol, stała praca?
Wszystko. Po tej wstępnej ocenie, powoływana jest komisja kwalifikacyjna, która decyduje o tym, czy dana rodzina może przejść do kolejnego etapu: szkolenia. Trwa ono kilka miesięcy i dopiero po tym szkoleniu jest pełna kwalifikacja, małżonkowie oczekują na dobór do dziecka, że się tak wyrażę. Najpierw przedstawiamy jej dziecko „teoretycznie”: diagnoza psychologiczna, pedagogiczna, sytuacja prawna, informacje o rodzicach biologicznych. Mówimy wszystko, ale bez nazwiska i jeżeli rodzina zaakceptuje bagaż doświadczeń dziecka, to wówczas dajemy jeszcze czas na przemyślenie decyzji. Jeśli się zdecydują, to mogą odwiedzić dziecko w placówce wychowawczej z naszym pracownikiem. Dopiero po cyklu spotkań składamy wniosek do sądu o przysposobienie, a sąd w oparciu o nasze dokumenty i własną analizę bada sytuację tej rodziny. Muszę podkreślić, że my jesteśmy tylko pierwszym ogniwem całego procesu. O przysposobieniu decyduje Sąd Rodzinny i Nieletnich. Jeżeli wszystko jest w porządku, to sąd wyznacza najpierw okres kilkutygodniowej osobistej styczności z dzieckiem, a nam powierza nadzór. Potem piszemy sprawozdanie z tego okresu i dopiero wtedy sąd wyznacza termin sprawy o przysposobienie.

Jednak miłości nie dostanie się „z urzędu”. To nie jest tak, że gdy dziecko trafi do rodziny, to od pierwszych dni nie schodzi z kolan rodziców. Może być zamknięte, zdystansowane...
Może być. Zależy w jakim jest wieku. Mamy adopcje dzieci powyżej szóstego tygodnia, ale był też przypadek czternastolatków.

W tym ostatnim przypadku na pewno nie ma miłości od pierwszego wejrzenia.
Nie ma. Dziecko w tym wieku jest świadome i musi się zgodzić na przysposobienie. Ale rozmawiamy o tym nawet z przedszkolakami. Najpierw obserwujemy jak przebiega nawiązywanie relacji z kandydatami na rodziców podczas cyklu spotkań. I wtedy widać czy dziecko kogoś akceptuje, czy ucieka.

Chcielibyśmy mieć dziecko, ładne, zdrowe, mądre z dobrymi genami?
Kaprysy nas nie obchodzą. Szybko wychodzą na jaw podczas diagnozowania rodziny. Pamiętam małżeństwo, które swą prośbę przedstawiło tak... „Pani dyrektor, my chcemy mieć córeczkę, malutką, taką do trzech lat, z nobliwej rodziny, z niebieskimi oczami i z kręconymi włosami”. Odpowiedziałam, że takich dzieci nie mamy. My mamy dzieci odrzucone i niechciane, bo w nobliwej rodzinie znajdzie się babcia bądź ciocia, która dzieckiem się zajmie. Nie prowadzimy sklepu z lalkami.

Informujecie o wszystkich patologiach, których dziecko doświadczyło? Na przykład, że matka piła w ciąży?
Tak, jeśli mamy o tym informacje. Niczego nie ukrywamy. Informujemy nie tylko o faktach, ale także o podejrzeniach. Mówimy od razu, że mamy dzieci niechciane, odrzucone i najpewniej z zaniedbanych ciąż. Taka jest prawda.

W filmach to ładnie wygląda. On i Ona przychodzą do biednego sierocińca z odrapanymi ścianami, spojrzą na dziecko, dziecko nieśmiało wyciągnie rączkę z zabawką i już jest pięknie.
Hmm...Wie pan, filmy na ten temat, a szczególnie amerykańskie, więcej mają wspólnego z fantastyką niż z rzeczywistością.

To pomówmy o polskich. Motyw serialowy: On i Ona chcą adoptować dziecko i czekają na wizytację pani z ośrodka. Niespodziewanie się pokłócili. Ona wychodzi, zdenerwowany facet napoczyna flaszkę z barku i takim zastaje go wizytatorka, a gdzieś tam jeszcze stoi jakaś pusta butelka po whisky. No i koniec procesu adopcyjnego.
To są sceny kręcone bez konsultantów – fikcja. Może sobie stać ta butelka. Kieliszek wina czy lampka koniaku nie są zabronione, bo dzieci powinny poznać także kulturę picia. Kieliszek do obiadu jest tym, czego nie znają ze swych macierzystych domów, gdzie piło się do nieprzytomności. Wizytacje zawsze są zapowiedziane. Swoją drogą... jak pan myśli, kiedy w ciągu roku ludzie do nas najczęściej dzwonią i przychodzą?

Nie wiem.
Przed świętami Bożego Narodzenia ściskają się im serca, ale zachciankowo. Argumenty są następujące: jest nam smutno, nie ma komu kupić prezentu, albo przyjedzie rodzina z jednym dzieckiem i nie będzie miało się z kim bawić. W naszych serialach pokazywane są takie właśnie zachcianki. A my jesteśmy po to, żeby je eliminować, żeby dziecko nie było kolejny raz odrzucone, czy, nie daj boże, porzucone.

Pamiętam małżeństwo, które swą prośbę przedstawiło tak: „Chcemy mieć córeczkę, malutką, taką do trzech lat, z nobliwej rodziny, z niebieskimi oczami i z kręconymi włosami”. Odpowiedziałam, że takich dzieci nie mamy. My mamy dzieci odrzucone i niechciane. - Anna Sobiesiak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!