https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie myślą o Bogu, szukają sposobu

Jarosław Jakubowski
Striptiz Matki Boskiej Fatimskiej? Esemesowy sąd nad Jezusem Chrystusem? Współczesna sztuka uwielbia szokować. Ale gdy napotyka opór, sama bywa zszokowana. Ile jest w stanie znieść odbiorca sztuki współczesnej, zanim trzaśnie drzwiami?

Striptiz Matki Boskiej Fatimskiej? Esemesowy sąd nad Jezusem Chrystusem? Współczesna sztuka uwielbia szokować. Ale gdy napotyka opór, sama bywa zszokowana. Ile jest w stanie znieść odbiorca sztuki współczesnej, zanim trzaśnie drzwiami?

<!** Image 2 align=right alt="Image 111455" sub="Scena ze sztuki Sary Kane „Łaknąć”. Reżyseria Łukasz Chotkowski, scenografia Justyna Łagowska. Po premierze spek-taklu najgłośniej rozprawiano o męskich i kobiecych genitaliach, które „zagrały” na scenie, a raczej projekcji wideo. / Fot. Dariusz Bloch">Jakubowi Jaworskiemu, pomysłodawcy przedstawienia „Superstar with Jesus Christ” udała się rzecz niebywała: wywołał ogólnopolskie kontrowersje wokół spektaklu, który jeszcze nie powstał. Wielu artystów musi się nieźle nagimnastykować, zanim ich wysiłki w pogoni za skandalem zostaną zauważone. W bydgoskim przedsięwzięciu wystarczyła zapowiedź, że w spektakl zostanie wbudowana SMS-owa sonda, w której widzowie sami zdecydują, czy Jezus zasługuje na ukrzyżowanie, czy nie. Przedstawienie miało odbyć się w okresie Wielkiego Tygodnia w centralnym punkcie miasta, na Starym Rynku.

Między prawdą a sposobem

Pomysł nie spodobał się, m.in., katolickim tradycjonalistom ze stowarzyszenia Unum Principium, które wystosowało do władz Bydgoszczy apel, by te nie godziły się na publiczny „sąd nad Panem Bogiem”.

<!** reklama>Sprawą zainteresowali się publicyści, politycy, blogerzy. Posłanka lewicy, Joanna Senyszyn, wzięła w obronę twórców spektaklu, nazywając Bydgoszcz „moherowym zaściankiem”. Wydaje się, że więcej to twórcom zaszkodziło niż pomogło, bo po kilku próbach zakończyła się ich współpraca z Wyższą Szkołą Gospodarki, a do bojkotu przedstawienia w swoim liście pasterskim namawia bp Jan Tyrawa, ordynariusz bydgoski.

Nie wiadomo, czy ostatecznie premiera „Superstar with Jesus Christ” dojdzie do skutku. Nawet jeśli na zawsze pozostanie w sferze zapowiedzi, to przykład ten doskonale ilustruje problem współczesnej sztuki - zagubienie równowagi między prawdą artystyczną a sposobem jej wyrażenia. Ponad 30 lat temu poeta Rafał Wojaczek wyraził to tak: „Nie myślą o Bogu, tylko szukają sposobu”. Sposób staje się ważniejszy niż prawda.

Nieprzyzwoita Łuczniczka

Myli się ten, kto sądzi, że skandal to domena czasów współczesnych. Nawet mieszczańska i dbająca o pozory dawna Bydgoszcz nie była wolna od zdarzeń, które jeżyły włos na głowach nobliwych obywateli. Na paradoks zakrawa fakt, że symbolem przyzwoitego grodu nad Brdą stała się „nieprzyzwoita” rzeźba, przedstawiająca kompletnie nagą kobietę z łukiem. Dzieło niemieckiego artysty Ferdinanda Lepkego kilkakrotnie zmieniało miejsce pobytu, kilkakrotnie też bydgoszczanie podejmowali próby ubrania naguski. Łuczniczka bardzo nie spodobała się Apolonii Chałupiec, która już jako Pola Negri rozkręciła kampanię prasową, aby rzeźbę zrzucić z piedestału. Tym bardziej było to dziwne, że sama Pola Negri nie grała raczej ról uznawanych za „skromne”.

Lata powojenne, mimo swej przaśności, również co pewien czas przynosiły skandaliki. Często przyczyną bardziej lub mniej zabawnych zdarzeń była cenzura, ulokowana przez lata przy ul. Paderewskiego, a później przy Dworcowej. Jak wspomina znany satyryk Zdzisław Pruss, bydgoski Urząd Kontroli Prasy i Widowisk należał do najsurowszych, szczególnie w odniesieniu do twórców miejscowych. W latach 60. popularny wówczas kabaret „O-Wady” przygotował program, w którym wykorzystano, m.in., wierszyk Boya pt. „Franio” („Franio był to chłopiec mały, ale okrutnie nieśmiały” itd.). Po pokazie przedpremierowym cenzorzy uparli się, by wyciąć ten numer nie podając przyczyny. „Dopiero później wyszło na jaw, że uczyniono to w trosce o dobre imię najmłodszego posła ziemi bydgoskiej, Franciszka Szałacha” - pisze Pruss w swoich wspomnieniach „Z albumu komedianta”.

W salonie pani Joanny

Ważną instytucją na styku życia artystycznego i towarzyskiego był w tamtych latach salon, miejsce spotkań przedstawicieli bohemy. Adres mieszkania przy ul. 24 Stycznia w Bydgoszczy musiał znać każdy szanujący się artysta. Gospodyni, Joanna Witt-Jonscher organizowała tu słynne popołudniowe przyjęcia. Była personą niezwykle oryginalną. Sąsiedzi twierdzili, że nago się gimnastykuje, przechodniów szokowały jej odziane w sweterki pudle, a krytycy sztuki pokpiwali z jej prób malarskich. Niemniej to właśnie w jej mieszkaniu Iwaszkiewicz recytował swoje wiersze, lekkie utwory grał na białym pianinie Artur Rubinstein, tutaj też przedstawienie dał słynny Teatr na Tarczyńskiej poety Mirona Białoszewskiego. Na żadnej premierze, koncercie i wernisażu nie mogło zabraknąć pani Joanny, a jak zaznacza niestrudzony kronikarz bohemy, Zdzisław Pruss, jej mąż, popularny i ceniony dr Józef Jonscher, znosił wszystkie fanaberie swej małżonki ze stoickim spokojem, nawet wtedy gdy obrzuciła go tortem w „Cristalu”, gdzie pan doktor niewinnie konwersował z jakąś pacjentką”.

„Lutek”

Ponieważ życie towarzyskie nie znosi próżni, w latach 90. na bydgoskim firmamencie zajaśniała gwiazda redaktora Lecha Lutogniewskiego. Studiował prawo na UMK w Toruniu i już tam zasłynął ze swoich kreacji typu „kolonista holenderski”. Nie zagrzewając długo miejsca w redakcjach, wkrótce sam stał się jednoosobową redakcją, z nieodłączną słuchawką w uchu, dzięki której wiedział zawsze, co w mieście piszczy. Jego ekscesy (najgłośniejszym echem rozszedł się sfingowany pogrzeb) wywoływały różne komentarze, od entuzjazmu do potępienia, ale nigdy nie pozostawały widza obojętnym. Kiedy więc rozeszła się wieść, że „Lutek”, jak go nazywała brać dziennikarska, odszedł z tego świata, wszyscy pomyśleli, że to po prostu jego kolejny kawał.

Czego łaknie widz?

Dawne skandale wydają się niewinne i wręcz zabawne w porównaniu z ekscesami, które są udziałem współczesnych awangardzistów. Jednym z pierwszych przedsięwzięć Pawła Łysaka po tym jak 3 lata temu został dyrektorem Teatru Polskiego, był antykonsumpcyjny projekt, w ramach którego odbył się happening, polegający na wielogodzinnym jedzeniu jabłek przez jedną osobę. Osobą tą był Łukasz Chotkowski, dramaturg i reżyser, ostatnio znany z inscenizacji sztuki Sary Kane „Łaknąć”. Po jej premierze najgłośniej rozprawiano o męskich i kobiecych genitaliach, które „zagrały” na scenie, a raczej projekcji wideo. Nieco wcześniej, na prapremierze tekstu Artura Pałygi „Turyści” mogliśmy oglądać scenę striptizu w wykonaniu... Matki Boskiej Fatimskiej oraz Mahometa w roli... alfonsa.

Wzajemne niezrozumienie

Zdaniem Katarzyny Drewnowskiej-Toczko z toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu”, skandale wynikają zwykle z wzajemnego niezrozumienia artysty i publiczności, z kolizji między językiem, jakim posługuje się twórca a oczekiwaniami odbiorców. - Każdej naszej wystawie towarzyszy program edukacyjny - warsztaty dla dzieci, darmowe przewodniki dla nauczycieli i opiekunów, oprowadzanie z przewodnikiem, katalog z tekstem kuratorskim. Zależy nam na tym, aby Centrum Sztuki Współczesnej było instytucją otwartą.

Otwarte też pozostaje pytanie, ile jest w stanie znieść odbiorca sztuki współczesnej, zanim trzaśnie drzwiami.

Opinia

<!** Image 3 align=right alt="Image 111455" sub="Fot. Dariusz Bloch">Paweł Łysak, reżyser, dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy

Skandal, czy raczej strategia prowokacji artystycznej w swojej lepszej odmianie, ma podważyć stereotypy, sprowokować dyskusję, bywa formą walki. Artysta świadomie wybiera taką formę i ponosi wszelkie konsekwencje. W zasadzie historia sztuki europejskiej to historia skandali: nagie postaci na płótnach Cranacha i van Eyka, obrazoburstwo Boscha, erotyzm Michała Anioła, poprzez skandale bohem europejskich na naszym Przybyszewskim i Boyu kończąc. Artyście dużo wolno, bo taka jest jego funkcja w społeczeństwie. Postęp w kulturze odbywa się dzięki wielkim jednostkom, które przekraczają stereotypy.

W naszym życiu codziennym jest to jednak o wiele bardziej skomplikowane. Skandalem staje się powoli wszystko. Strategia skandalu bywa dźwignią marketingową, służącą zarobieniu pieniędzy bądź zwróceniu uwagi na daną osobę. Na domiar złego, często cele marketingowe są zawoalowane deklaracjami artystycznymi, ideowymi bądź edukacyjnymi.

Czy istnieje granica, której artysta poszukujący realizacji swoich wizji nie może przekraczać? Taką granicę Anglicy nazywają common sensem, a chrześcijanie sumieniem, można to nazwać poczuciem odpowiedzialności. Myślę że sztuka, a więc teatr jest takim obszarem, gdzie można trochę więcej niż w codziennymżyciu. Jerzy Grotowski, uważany za jednego z największych reformatorów teatru w XX w., doczekał się miażdżącej krytyki ze strony prymasa Wyszyńskiego, starły się dwie wielkie osobowości i formacje intelektualne. Może to właśnie tak jest, że sztuka ma obowiązek prowokować, a Kościół wstrzymywać. Nie jest jednak oczywiście tak, że dzieło będące przedmiotem skandalu jest automatycznie doniosłe artystycznie, może być nic niewarte.

Nie zgodzę się, że spektakle „Łaknąć” i „Turyści” epatują skandalem obyczajowym. W tych inscenizacjach nie ma nic z epatowania, o ile tak samo rozumiemy to słowo. Rzeczywiście, autorka „Łaknąć”, uznana była za życia za czołową skandalistkę teatru angielskiego, ale tą właśnie sztuką - hymnem do miłości - próbowała zmienić opinię o sobie. Ja nie hołduję teatrowi skandalizującemu, zapraszam na „Sprawę Dantona”, która stanowi tu w Bydgoszczy rodzaj mojego reżyserskiego i dyrektorskiego credo. Staramy się robić teatr inspirujący, prowokujący, dający pole dyskusji. Cieszę się, że taki właśnie teatr znajduje w Bydgoszczy zainteresowanie, o czym świadczy wypełniona widownia. Cieszę się też bardzo, że mamy w naszym mieście tak wielu świadomych widzów.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski