Bydgoski Port Lotniczy ma pecha i to nie tylko dlatego, że miasto Bydgoszcz praktycznie nie ma już nań żadnego wpływu. Port ma pecha, bo od wielu lat bardziej niż rozsądek na jego losy wpływają polityczne układy. Nie każdy prezes był zły bądź bardzo zły.
Jeden był niedobry, bo politycznie uzależniony od niemodnych już różowych układów. Mówiło się o nim, że na budowę terminalu wydał za dużo, a potem okazało się jeszcze, że księgowa wyprowadziła ze spółki niezłą sumkę. Zwiała na wyspy i ślad po niej zaginął.
Kolejny, dobrze wychowany. Najpierw próbował rozliczyć poprzedników i sprostać nie zawsze stosownym prośbom właścicieli. Potem za często rozmawiał z mediami i musiał odejść.
<!** reklama>
Następny prezes był krnąbrny, niepokorny i arogancki. Nie wchodząc w układy, realizował swój plan rozwoju lotniska i trzeba przyznać, że za jego rządów liczba pasażerów zwiększyła się. Nie wszyscy jednak akceptowali ów plan, wzrastające zadłużenie i... charakter prezesa.
Każdy „nowy” burzył więc dzieło poprzednika, każdy „nowy” zaczynał od składania wniosków do prokuratury, każdy zaczynał od zera, jakby nic wcześniej się nie działo.
Efekt tego jest taki, że samoloty Ryanaira latają bez umowy, że spada liczba pasażerów, że dopiero teraz rozpoczęto inwestycje z Regionalnego Programu Operacyjnego, że nie zbilansowano 2009 roku.
A kiedy zapytać marszałka o konsekwencje, to odpowiada, że tak naprawdę, to nie dzieje się nic.