<!** Image 1 align=left alt="Image 29894" >Z ulgą przeczytałem o tym, że w Bydgoszczy nie odnotowano na razie przypadku, by kobieta oddała dziecko do ośrodka opiekuńczego po to, by wyjechać do pracy za granicę i jak najszybciej o swoich matczynych obowiązkach zapomnieć. W kraju głośno już było o takich praktykach. Można więc mieć nadzieję, że nad Brdą zdziczenie obyczajów nie osiągnęło jeszcze poziomu dna. Z drugiej strony, jak pokazuje nasza informacja na stronie pierwszej, tak dobrze w Bydgoszczy nie jest, byśmy mogli chodzić w aureoli sumienia narodu. Sporo matek, wyjeżdżających do pracy na wiele miesięcy, pozostawia dom, a w nim męża słabo przygotowanego do pełnienia roli mamotatka. Jego słabość, jego wina? Czasem pewnie tak. Niektórym uderza do głowy długa wolność słomianego wdowca. Innym z kolei nie mieści się w głowie, że pan i władca miałby zajmować się podcieraniem pup malcom, praniem, sprzątaniem, pichceniem czy prasowaniem.
<!** reklama right> Co ciekawe, ich samcza duma jakoś łatwiej znosi fakt, że głowa domu nie potrafi zapewnić rodzinie spokojnego, dostatniego bytu i musi polegać na aktywnym kręceniu się po świecie szyi. Pół biedy, gdy słomiany ojciec ma pod ręką życzliwą mamę, teściową, siostrę czy szwagierkę. Pół biedy, bo przecież wychowywanie dzieci przez dalszych krewnych, nawet najbardziej oddanych, dobrze na późniejsze funkcjonowanie rodziny nie wpływa. Warto też, by te obserwacje przeczytali i przemyśleli ci, którzy z ironią przyjmują wszelkie pomysły rządzących, mieszczące się w ogólnym haśle „polityki prorodzinnej”. Takie działania są jak najbardziej potrzebne. Byle były sensowne, spójne i długofalowe. Efektywne, a nie tylko efektowne. I tu, niestety, jest pies, wraz z rodziną, pogrzebany. Gdyby bowiem polityka prorodzinna, na przekór deklaracjom polityków, nie kulała, tak wiele matek nie musiałoby szukać chleba za granicą.