Nie miał pomysłu na siebie. Zabił dwie osoby - mówią niektórzy do dziś. Boli. Ale kto wie, jak potoczyłyby się jego losy gdyby nie alkohol, głupota, drzewo i więzienie. Może nie znalazłby się na drodze naukowej kariery...
<!** Image 2 align=right alt="Image 72386" sub="Kolegom zmarłym podczas wypadku, którego był sprawcą, zadedykował swoją pracę magisterską: „Grypsera, przemiana, słabnięcie czy upadek subkultury więziennej - na podstawie obserwacji uczestniczącej w areszcie śledczym i zakładach karnych” / Fot. Katarzyna Pietraszak">O więzieniach miał takie pojęcie jak większość ludzi, którzy tylko o nich słyszeli albo widzieli z ulicy. On, młody chłopak z Chojnic, często mijał tamtejszy areszt. - Mury, jak mury. Siedzą za nimi niebezpieczni przestępcy - myślał nawet wtedy, gdy wszystko w jego życiu obróciło się o 180 stopni.
Wypadek
Dziewięć lat temu, sierpień. Kamil Miszewski i dwaj jego koledzy umawiają się ze znajomymi w Charzykowych. Na zwykłą studencką imprezę. Piją. - Zapowiedziałem znajomym, że nie wracam od razu, dopiero jak się prześpię - Miszewski miał wsiąść do uaza pożyczonego od ojca dopiero nazajutrz po południu, gdy wytrzeźwieje. Ale gdzieś około trzeciej nad ranem, grupa chce wracać. Do Chojnic jest jakieś 7 kilometrów. Nikomu nie chce się iść taki kawał. - Tylu ludzi jeździ po imprezach. Co za problem? - koledzy wiercą dziurę w brzuchu raz i drugi. Pijany Kamil w końcu daje się przekonać, choć dokładnie nie pamięta, jak to było. Do 7-osobowego samochodu wsiada oprócz niego - 9 znajomych. Po drodze samochód się zatrzymuje, wysiada dziewczyna przerażona stanem kierowcy, a potem jeszcze 3 inne osoby. Kilka minut później rozpędzony samochód owija się wokół drzewa na łuku drogi, zaledwie kilkaset metrów za tablicami miasta. Niektórzy wypadają z uaza, inni zostają w nim uwięzieni. Policjanci w swoich notatkach podają: kierowca dwa promile, prawdopodobnie zasnął za kierownicą.
Student w celi
Kamil budzi się 2 dni później na oddziale intensywnej terapii. Ze złamaną nogą, poobijany i kompletnie zdezorientowany. Nikt spośród odwiedzających go w szpitalu nie mówi, co się stało. Czuje, że coś ukrywają. - Wypadek był. Pan kierował. Pasażerowie są w szpitalach - relacjonuje w biegu jedna z pielęgniarek. - Aha, dwie osoby zginęły - rzuca na odchodne. Rok później zapada wyrok: 3 lata pozbawienia wolności. Nie może uwierzyć. On? Student socjologii UMK? Niekarany dotąd obywatel?
30.06.2000 r. stawia się „na bramie” chojnickiego aresztu. - Weź pan przyjdź w poniedziałek - słyszy od strażników, którzy zamknęli już miesięczną ewidencję i nie bardzo im się chce dopisywać „nowego”. Nic tylko odwrócić się na pięcie i wrócić na wolność - myśli, ale, nie... Przecież za długo się zbierał, musi ponieść karę. Więc upiera się: - Ale ja mam wyznaczony termin!
Przekracza więzienną bramę, trochę jak turysta. Z ogromnym zielonym plecakiem i włosami do ramion. Robią mu zdjęcia, rewidują, zabierają plecak.
„Pierwszy dzień w pierdlu. Tata odprowadził mnie pod bramę.(...) Jakiś klawisz znał tatę i spytał, za co tu jestem. Wprowadzili mnie do sali widzeń - chyba jedyna wolna. Przeszukali mnie i plecak. Wszystko grzecznie. Na razie mówią mi na pan, ale to się chyba szybko zmieni. Ciągle patrzę na zegarek...” - pisze na kartce w kratkę. Przez dwa i pół roku zapisze ich pół tysiąca. Maczkiem. Jeszcze wtedy nie wierzy, że zapiski zza kart pomogą otworzyć mu drogę do naukowej kariery.
Do „wykorzystania” pobytu w więzieniu długo namawia go przyjaciel ze studiów. Ówczesny opiekun roku, prof. Andrzej Zybertowicz, zgadza się być promotorem jego pracy. I pomaga później, żeby przywrócili Miszewskiemu prawa studenta. Odwiedza go w więzieniu. Podpowiada, jak prowadzić ukrytą obserwację uczestniczącą.
<!** reklama>- Szedłem tu, żeby odpokutować za to, co zrobiłem. Może nie powinienem wynosić z więzienia żadnej nauki, poza tą, że jest to moja kara... - długo bił się z myślami. Nikomu nie zdradził, co pisze. Gdyby to zrobił , wynik naukowej obserwacji byłby zniekształcony. Nie mówiąc o tym, że naraziłby się więźniom. Raz wpadł. Więźniowie z celi zajrzeli do notatek, gdy wezwał go do siebie wychowawca. - Jeśli nie przestaniesz, mogą spotkać cię nieprzyjemności - usłyszał po powrocie. Kartka została przez celę „komisyjnie” podarta i wrzucona do muszli klozetowej. Do pisania wrócił po tygodniu. Udało mu się uśpić czujność „celi”. Numery stron kodował w datach, a teksty rozpoczynał w formie listów adresowanych do fikcyjnych przyjaciół. Chował je między kartki książek socjologicznych przyniesionych do więzienia z wolności. „Cela” się nie czepiała, w końcu studentem był i musiał się uczyć.
Wyższe wykształcenie oraz niechęć do dresów i adidasów skazywały go na porażkę w kontaktach z więźniami. - Oni godzinami potrafią rozmawiać o stylizacji butów sportowych i dresach - Miszewski wspomina, że długo trwało, zanim przełamał się i mówił jak oni. Rozmawiał z gwałcicielami dzieci, zabójcami - bał się degradacji, musiał się przystosować. Udało mu się nawiązać bliższy kontakt z dwiema osobami. Jednym z nich był 60-letni przemytnik narkotyków, prawa ręka nieżyjącego „Dziada”. Cieszył się autorytetem więźniów, a Miszewski dzięki niemu miał spokój.
Odmówił uczestnictwa w subkulturze więziennej. Nie grypsował. Sądził, że zostanie mu to zapamiętane przy rozpatrywaniu wniosku o przedterminowe zwolnienie. Mylił się.
Prowadził więzienny radiowęzeł. I co najważniejsze: „resocjalizował się”. - Miszewski, alkohol piłeś i jechałeś samochodem - usłyszał na początku odbywania kary od wychowawcy. - To my musimy ułożyć program resocjalizacji na ten alkohol. Masz 3 zadania do wykonania: utrzymywać kontakt z rodziną, powstrzymywać się od picia alkoholu, wypożyczyć książki o alkoholikach.
Miszewski nie musiał specjalnie się wysilać, żeby wykonać dwa pierwsze zadania. Rodzina odwiedzała go często, alkoholu nie pił od wypadku. Z trzecim poszło gorzej. W więziennej bibliotece zachowały się jedynie teorie z poprzedniego ustroju. Później zobaczy w aktach wpis wychowawcy: „z przeczytania książek się wywiązał”.
Koniec odsiadki
Z sytuacjami obnażającymi system penitencjarny spotykał się na każdym kroku. Wspomina fortel, który miał mu pomóc w uzyskaniu przedterminowego zwolnienia. Miał za sobą dwa i pół roku odsiadki, a sąd penitencjarny wciąż odrzucał jego wnioski. Powiedział wychowawcy, że musi jechać na uczelnię. Dostał przepustkę i pojechał do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Złożył odwołanie od decyzji. „Jutro (posiedzenie sądu - red.) denerwuję się bardzo. Układam sobie, co powiedzieć. Mam nadzieje, że wypuszczą mnie bez żadnych problemów... Tu potrafią rzucać tylko kłody pod nogi. Żeby mnie tylko nie wzięli na badania (rutynowe do więziennego szpitala - red.)” - tak pisze w swojej ostatniej więziennej notatce. Dwa dni później do celi wchodzi wychowawca: - Miszewski, zbieraj się. Wychodzisz.
Naukowiec na wolności
Z depozytu odbiera zielony plecak wypchany książkami. Nikt nie sprawdza, co jest między kartkami. Kolegom zmarłym podczas wypadku dedykuje swoją pracę magisterską zatytułowaną: „Grypsera, przemiana, słabnięcie, czy upadek subkultury więzienej - na podstawie obserwacji uczestniczącej w areszcie śledczym i zakładach karnych”. Zbiera bardzo dobre recenzje. Od 2 lat wykłada resocjalizację na Uniwersytecie Warszawskim i Akademii Pedagogiki Specjalnej. Przygotowuje doktorat na temat więźniów odbywających kary długoterminowe i dożywotniego pozbawienia wolności. Jego promotorem jest prof. Andrzej Rzepliński. Miszewski publikuje eseje w naukowym kwartalniku „Studia socjologiczne”, wkrótce czeka go staż w Oksfordzie. Chce napisać książkę o swoim pobycie w więzieniu.