Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najgłośniejsze zbrodnie w Bydgoszczy. Mieszkańcy pamiętali o nich przez lata

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
archiwum/zdjęcie ilustracyjne
Każda zbrodnia budzi sprzeciw, wywołuje szok i poruszenie. Jednak niektóre z przestępstw, te szczególnie okrutne – wstrząsają całą lokalną społecznością. Takich wyjątkowych zdarzeń w historii Bydgoszczy było, niestety, niemało. O nich mieszkańcy pamiętali długo, całymi latami i dekadami. W naszym cyklu chcemy przypomnieć najgłośniejsze z nich.

Kiedy brat zabija brata

4 marca 1926 roku Bydgoszcz obiegła sensacyjna wiadomość. Ktoś dokonał morderstwa w klubie Związku Lekarzy przy ul. Jagiellońskiej 29. Ofiarą był sekretarz związku, 24-letni Stanisław L., który tego dnia przygotowywał wypłatę dla lekarzy, bowiem rano odebrał ogromną na owe czasy sumę aż 15 tys. złotych. Mężczyzna zginął od ciosu zadanego tępym narzędziem w tył głowy. Pieniądze zniknęły.

Tydzień później w firmie Bunna przy ul. Gdańskiej młody człowiek kupił motocykl, płacąc gotówką 2800 zł. Sprzedawca poprosił policję o sprawdzenie, czy banknoty nie są fałszywe. Były prawdziwe, ale kupującym okazał się... rodzony brat zamordowanego, Przemysław, ledwie 14-letni chłopiec. W areszcie „wyśpiewał”, że był współuczestnikiem zabójstwa swego brata. Mordercą miał być jego kolega, 16-letni Feliks R.

Mężczyzna zginął od ciosu zadanego tępym narzędziem w tył głowy. Pieniądze zniknęły.

Proces chłopców odbył się przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy w listopadzie tego roku. Jak ustalono, planowali oni rabunek od kilku miesięcy. Chcieli mieć pieniądze na motocykle i udać się nimi w podróż dookoła świata. Krytycznego dnia Przemek przyszedł do biura do brata razem z kolegą. Wykorzystując chwilę nieuwagi, zatkał bratu usta, a Felek uderzył go wówczas dwukrotnie w głowę ofiary młotkiem. Ciosy okazały się śmiertelne.

Młodzieńcy przyrzekli sobie, że pieniędzy nie wydadzą, póki sprawa nie „przyschnie”, jednak Przemek nie wytrzymał tak długo...
Sąd skazał bezpośredniego zabójcę, Felka, na karę 10 lat pozbawienia wolności. Przemka L., brata ofiary, potraktowano surowiej, sędziowie nie uwierzyli w jego chorobę psychiczną i sięgnęli po najwyższy ustawowy dla 14-latka wymiar kary - czyli pobyt w tzw. ciężkim więzieniu przez 15 lat.

Zagadka śmierci księgowego

W ciepły letni dzień, 26 lipca 1960 roku, Henryk M., księgowy gminnej spółdzielni z Golubia-Dobrzynia rano wybrał się w delegację do Bydgoszczy, do Urzędu Wojewódzkiego. Kiedy nie wrócił do rana, jego żona wszczęła poszukiwania.
Pięć dni później ktoś zawiadomił milicję w Bydgoszczy, że w pobliżu Wyspy Młyńskiej w chaszczach znajdują się ludzkie zwłoki. Jak się okazało, było to ciało Henryka M. Śmierć nastąpiła na skutek utopienia się, ale wcześniej denat został silnie uderzony w głowę.
Stosunkowo szybko znaleziono podejrzanego. Milicjant patrolujący po południu okolice dworca PKP spisał dane dwóch mężczyzn siedzących na ławce w parku przy ul. Zygmunta Augusta. Jednym z nich był właśnie Henryk M., a drugim znany już milicji nigdzie niepracujący Stanisław W.

Kiedy opróżnili butelkę, wykorzystując nieuwagę nowego znajomego, bydgoszczanin uderzył go w głowę przygotowanym wcześniej kamieniem.

Po kilku dniach śledztwa ten drugi „pękł”. Wyznał, że 26 lipca zaczepił przed dworcem Bydgoszcz Główna błąkającego się przyjezdnego i nakłonił go do udania się nad Brdę celem spożycia wódki. Kiedy opróżnili butelkę, wykorzystując nieuwagę nowego znajomego, bydgoszczanin uderzył go w głowę przygotowanym wcześniej kamieniem. Liczył, że przyjezdny będzie miał w portfelu sporo gotówki. W kieszeniach znalazł jednak tylko kilkanaście złotych. Ciało wrzucił do Brdy w okolicy mostów kolejowych, nie interesując się, czy jego nowy kompan żyje, czy też nie.

Proces Stanisława W. przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy odbył się na początku grudnia 1960 roku. Stanisław W. został uznany za winnego zabójstwa z premedytacją Henryka M. i skazany na karę śmierci. Wyrok ten podczas rozprawy rewizyjnej został zmniejszony do kary dożywotniego pobytu za kratami.

Zabójstwo na Śląskiej

16 czerwca 1961 roku Henryk W. rozpoczął od wizyty w „Bydgoszczance” przy ul. Dworcowej w Bydgoszczy, dokąd udał się na obiad. Tam spotkał dwóch „kumpli od kieliszka”, Andrzeja i Kazimierza. Wypili kilka piw. Potem postanowili przenieść się do baru „Pod Karasiem”, następnie udali się do „Słowianki”, następnie „Simu”, baru „Staromiejskiego” i „Parnasika”, gdzie spotykali innych znajomych. Nigdzie jednak Henrykowi nie udało się poznać kobiety, z którą mógłby spędzić noc.
Było już nad ranem, kiedy postanowił udać się na spoczynek. Żona nie otworzyła mu jednak drzwi, podobnie uczyniła dawna konkubina. W tej sytuacji udał się pod adres swojej szwagierki na ul. Śląskiej.

Po zdarzeniu, w panicznym strachu Henryk chwycił kobietę za szyję i dusił tak długo, aż przestała oddychać.

Kobieta była w domu sama, bo mąż miał „nockę”. Na swoje nieszczęście, zrobiło jej się Henryka żal i wpuściła go do środka. Kiedy wyszła do kuchni, by zrobić szwagrowi herbatę, ten zaatakował ją od tyłu, obezwładnił i następnie zgwałcił. Po zdarzeniu, w panicznym strachu Henryk chwycił kobietę za szyję i dusił tak długo, aż przestała oddychać. Wówczas zrobił w mieszkaniu bałagan, by upozorować włamanie, zabrał całą znalezioną gotówkę i biżuterię i pospiesznie wyszedł. Kilkanaście minut później w domu przy Śląskiej pojawił się mąż ofiary...

Proces Henryka rozpoczął się w październiku 1961 roku. Zabójca przed sądem przyznał się do popełnienia zbrodni, jednak nie wyjaśnił, dlaczego do niej doszło. Po trwającym cztery dni procesie zabójca z ul. Śląskiej skazany został na karę śmierci. W drugiej instancji, po apelacji obrony, zapadł wyrok łagodniejszy – dożywocie.

Wampir z parku Ludowego

14 maja 1975 roku szokującego odkrycia dokonał jeden z przechodniów. Na ławce w parku Ludowym, od strony budynków Pogotowia Ratunkowego, znaleziono obnażone zwłoki młodej kobiety. „W miasto” poszła natychmiast szeptana wiadomość, że po Bydgoszczy znów zaczął grasować wampir…
Ustalono, że przyczyną zgonu było uduszenie, do którego doszło około północy. Ofiarą była pracownica przedszkola znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Jak się okazało, poprzedniego dnia umówiła się ona na wieczorne spotkanie z przygodnie poznanym na ulicy mężczyzną.

Motywów, którymi kierował się zabójca, do końca nie wyjaśniono. Raz twierdził, że chciał tylko skraść biżuterię, innym razem – wykorzystać kobietę seksualnie.

Punktem zaczepienia dla milicji była nadzieja, że zabójca będzie się starał spieniężyć skradzioną kobiecie biżuterię. Pięć dni później tak się właśnie stało podczas sprzedaży zrabowanej obrączki. 26-letni Stanisław K. został zatrzymany. Niebawem przyznał się do zabójstwa.

Motywów, którymi kierował się zabójca, do końca nie wyjaśniono. Raz twierdził, że chciał tylko skraść biżuterię, innym razem – wykorzystać kobietę seksualnie. Dlaczego ją udusił – pozostało na zawsze zagadką. Stanisław K. został skazany na karę śmierci, a po kolejnych apelacjach na 25 lat więzienia i ponownie na pozbawienie życia. Wyrok na zabójcy wykonano w 1977 roku. Była to ostatnia wykonana w Bydgoszczy kara śmierci.

Nożem prosto w serce

19-letni Marek P. chodził do ostatniej klasy jednego z bydgoskich liceów. Jak każdy nastolatek był zafascynowany motoryzacją. W pewnej chwili zapragnął jednak natychmiast wejść w posiadanie samochodu, najlepiej – dla szpanu – najnowszego modelu mercedesa, i to przez kradzież.

Plan zdobycia „merca” nastolatek starannie przygotował. „Rąbnąć” go chciał poza Bydgoszczą, a na miejsce kradzieży wybrał Toruń. 13 grudnia 1991 roku po lekcjach do plecaka wrzucił pistolet gazowy, nóż i kajdanki. Do Torunia pojechał autobusem. W mieście chodził od postoju taksówek do postoju, poszukując wymarzonego nowego mercedesa. Wypatrzył takiego przy ul. Uniwersyteckiej. Wsiadł wówczas do taksówki i zażyczył sobie kursu do zaszytej w lasach podtoruńskiej wsi.
Po drodze, w odludnym miejscu, chłopiec wydobył pistolet z plecaka i przystawił go kierowcy do skroni. Nie przewidział jednak, że taksówkarz będzie się bronił. W trakcie szamotaniny nastolatkowi udało się sięgnąć po nóż, którym wielokrotnie ugodził na oślep taksówkarza. Ostatni cios, który trafił w serce.

W trakcie szamotaniny nastolatkowi udało się sięgnąć po nóż, którym wielokrotnie ugodził na oślep taksówkarza.

Chłopiec zwłoki ukrył w lesie i mercedesem przyjechał do Bydgoszczy. Następnego dnia samochód porzucił na Szwederowie. Sobie zostawił jedynie radioodtwarzacz. To go zgubiło. Morderca został aresztowany przez policję w wigilię w Bukowinie Tatrzańskiej, dokąd udał się na świąteczny wypoczynek z rodziną. Przyznał się do zabójstwa.

20 listopada 1992 roku skazany został na karę 13 lat pobytu za kratami. Sentencja ta wywołała na sali pomruk niezadowolenia ze strony toruńskich taksówkarzy i przyjaciół zabitego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera