Prokurator ponad godzinę czytał listę zarzutów ośmiu mężczyzn, którzy wczoraj zasiedli na ławie oskarżonych bydgoskiego sądu. Większość dotychczas uniknęła kary.
Dariusz N. na salę rozpraw trafił w asyście policjantów. W drobnym, siwiejącym, niebieskookim mężczyźnie trudno dopatrzeć się gangstera, tymczasem przez lata żył z napadów. Został złapany przed dwoma laty - po skoku na ajencję. Dlaczego napadał?
- Byłem winien 600 tys. zł niebezpiecznym ludziom. Odsetki rosły 30 tys. zł miesięcznie - tłumaczył się na przesłuchaniu.
<!** reklama>
Widziałem, że się boi
Poranek 19 marca 2010 - policjanci po serii napadów na ajencje obserwują ich okolice. Przy ul. Curie-Skłodowskiej zauważyli mężczyznę, który wybiegł z placówki. Gdy padł strzał ostrzegawczy Dariusza N. wiedział, że nie ma szans na ucieczkę.
- Przyznaję się do winy, wszystko podtrzymuję - powiedział wczoraj w sądzie.
Przed napadem w ajencji był sześciokrotnie, aby poznać teren. Ze szczegółami opowiadał, jak wyglądał napad. - Przyłożyłem kasjerce broń - chyba do głowy. Widać było, że się boi. Nie biłem jej - zeznawał.
Ajencję na ul. Wiatrakowej również obserwował. Dzięki temu zauważył, że nie ma ona na zewnątrz monitoringu. Liczył, że w takiej placówce może być kilkanaście tysięcy złotych. Samochód zostawił przed gmachem sądu, a do ajencji poszedł schodami na skarpie.
- W środku były dwie kobiety. Kopnąłem drzwiczki do pomieszczenia kasowego. Nie otworzyły się. Kobiety schowały się pod biurka. Strzeliłem w szybę, ale nie pękła - zrobił się tylko pajączek. Rozbiłem szybę i przeskoczyłem na biurko. Zabrałem stamtąd 14 tys. Oddałem je na dług - relacjonował przesłuchującym.
Napady na ajencje nie były pierwszymi przestępstwami, popełnionymi przez Dariusza N. Podczas przesłuchań opowiedział policjantom o napadzie, w którym uczestniczył parę lat wcześniej. Dzięki tym zeznaniom możliwe było oskarżenie ośmiu mężczyzn za przestępstwa popełnione w latach 2000-2005.
10 procent dla informatora
Szajka składała się z kilku wyspecjalizowanych osób - każda miała inną rolę. Jedną z najważniejszych osób miał być Arkadiusz K. Mężczyzna legitymujący się wyższym wykształceniem, dotąd niekarany.
- Razem z nim brałem udział w napadzie na hurtownię alkoholu przy ul. Toruńskiej. Dzień przed napadem poszliśmy przygotować miejsce. Mieliśmy tam informatora. Wiedzieliśmy, o której przyjeżdża konwój po pieniądze. Znaliśmy rozkład pomieszczeń. Wiedzieliśmy, że jedna osoba ma przycisk alarmowy. Informator miał zostawić otwartą kratę w budynku - relacjonował Dariusz N.
Informator domagał się 10 proc. z łupu. Dostał tylko pięć, bo zrabowana kwota nie przekroczyła 100 tys. zł.
Uspokoili go bronią
To dzięki operatywności Arkadiusza K. grupa wiedziała o dużym transporcie papierosów. Zasadzkę zorganizowała na drodze w podbydgoskim Zamościu. Po zatrzymaniu transportu przestępcy stłukli szybę boczną w drzwiach i wywlekli kierowcę. Zarzucili mu worek na głowę.
- Szarpał się, więc Arkadiusz K. uderzył go bronią w głowę. Widziałem na worku krew - zeznał Dariusz N. Dla zmylenia tropów w czasie napadów rozmawiali po rosyjsku.
Na swoim koncie mają też niepowodzenia. Podczas napadu na agencję bankową przy ul. Galla Anonima jeden z bandytów strzelił z pistoletu do właściciela. Napastników spłoszyła zaniepokojona hałasem żona ofiary.
Towar z napadów na konwoje trafiać miał do Piotra G. To on miał go sprzedawać w swoim sklepie. Wskazywał też potencjalne ofiary - konwojentów. Prokurator zarzucił mu też zlecenie wymuszenia odzyskania długu.
Na liście zarzutów pojawiło się też podpalenie. Dwaj członkowie grupy wybili okna w siedzibie „Asnetu”. Wrzucili butelki z łatwopalnym środkiem i podpalili.
Pokrzywdzonych jest 27 osób. Wczoraj nie pojawiły się w sądzie.