Dzisiaj w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy odbyła się kolejna rozprawa Romana i Izabeli G. Sąd wysłuchał zeznań weterynarzy, którzy byli świadkami tego, w jakich warunkach w Dobrczu hodowano zwierzęta.
- Na podłodze leżały szmaty, papiery, kartony, odchody i karma. Te pomieszczenia nie były regularnie sprzątane - mówiła jedna z lekarek. - Po zabrudzeniach na ścianach i na klatkach, można powiedzieć, że trwało to długo. Te pomieszczenia nawet nie były wietrzone - dodała cytowana przez Radio PiK. - Zwierzęta były w złej kondycji psychicznej. Bały się ludzi, dotyku, uciekały.
Przypomnijmy, że hodowla została zlikwidowana na początku lutego. Wkroczyli tam pracownicy Pogotowia dla Zwierząt oraz policjanci z bydgoskiej komendy. Psy i koty mieszkały w skrzyniach i klatkach. Miesiącami nie wychodziły na dwór. 170 zwierząt żyło w ciemnościach. Brodziły w odchodach.
Izabela i Roman G. zostali aresztowani. Przepisy, które obowiązują od 2012 roku, zakazują rozmnażania zwierząt w celach handlowych z wyjątkiem zarejestrowanych hodowli. W efekcie powstało mnóstwo stowarzyszeń, których nikt nie nadzoruje. Właśnie w takim działali właściciele zwierząt z hodowli w Dobrczu.
Była to największa zlikwidowana hodowla psów rasowych w Polsce, jaką do tej pory udało się odkryć. Nikt wcześniej nie odebrał bowiem z jednego miejsca aż 170 czworonogów. G. hodowali buldożki francuskie, yorki, maltańczyki, owczarki border collie, bulteriery, shih tzu oraz koty norweskie. Małżeństwo zamieszczało ogłoszenia o sprzedaży zwierząt w internecie. Większość z nich wymagała pilnej pomocy weterynaryjnej...
Klienci, którzy przyjeżdżali na miejsce, nie mieli dostępu do miejsca, w którym przebywały wszystkie zwierzęta. Przynoszono im tylko zamówione psy i koty, przygotowane do sprzedaży. - Zapewniano klientów, że zwierzęta są w dobrej kondycji, podczas gdy po kilku dniach, tygodniach zwierzęta te chorowały, padały - mówi prokurator Adam Lis.
INFO Z POLSKI 21.09.2017 - przegląd najciekawszych informacji ostatnich dni w kraju