Na bydgoszczan ruszy armia kontrolerów?

Zanosi się na polowanie na pasażerów - kontrolerzy nowej firmy, która będzie sprawdzać bilety, mają utrzymywać się wyłącznie z prowizji od opłat za jazdę na gapę. Czy bydgoszczanie powinni obawiać się zmian?

Mieszkańcy wciąż mają uwagi do pracy kontrolerów. Najczęściej pojawiają się zarzuty o niskiej kulturze osobistej oraz że kontrolerzy unikają sprawdzania tych, którzy mogą im się postawić.

- Ostatnio zbulwersowana byłam pracą kontrolerów na węźle Garbary. Jeden z nich, zanim wsiadł do autobusu, załatwiał się za pawilonem. Później wyciągał rękę po mój bilet. To było obrzydliwe! Czy oni nie mogą korzystać z dyżurek na pętlach? - pyta Czytelniczka „Expressu”.<!** reklama>

Drogowcy rozpisali nowy przetarg na kontrole biletów. Można się spodziewać, że wraz z nową umową kontrolerzy przez cztery lata nikomu nie odpuszczą. Ich wynagrodzeniem będą prowizje od ściągniętych opłat. Do tej pory miasto płaciło dodatkowe pieniądze za każdą kontrolę. Teraz system ma się sam finansować. Zdaniem naszych informatorów, jest ryzyko, że do przetargu nikt nie stanie. Przy założeniu, że wszyscy przestaliby jeździć na gapę, kontrolerzy nie dostaną ani złotówki. Tymczasem miesięcznie kontrolowanych ma być co najmniej 15 tysięcy autobusów i tramwajów...

Radny Tomasz Rega uważa, że warto byłoby wprowadzić górny limit liczby kontroli. - Podobne rozwiązania stosują inne miasta. Obawiam się, że bez tego na bydgoszczan ruszy armia kontrolerów. Może się to skończyć tym, że pasażerowie z biletem poczują się jak potencjalni oszuści. - Bez względu na to, jaka firma wygra przetarg, jej pracowników przeszkolą policjanci. Kontrola osób wzbudzających podejrzenie, że mogą zachowywać się agresywnie, wymaga zachowania szczególnych środków ostrożności. Pasażerowie nie zawsze widzą finał takiej kontroli - podkreślają drogowcy.