Sanatoria były ongiś jednym z nielicznych luksusów PRL-u. Pobyt w nich z pełnym wyżywieniem był całkowicie za darmo, zwracano nawet koszty przejazdu.
<!** Image 3 align=right alt="Image 119688" sub="Sanatoryjny boom w Polsce trwa, a w ostatnich latach nawet się nasila / Fot. Jacek Smarz ">Zabiegi lecznicze takie jak masaże, kąpiele w wodach mineralnych, okłady borowinowe, bicze wodne, elektromagnesy – wszystko to złożyć się może nie tylko na poprawę stanu zdrowia, ale i samopoczucia oraz wspaniale zregenerować siły. A kiedy jeszcze po zabiegach można wybrać się na słoneczną plażę lub pospacerować po deptaku czy lesie, można dojść do wniosku, że niewiele jest piękniejszych rzeczy...
Nic dziwnego, że większość „świata pracy” traktowała dawniej sanatoria jak dodatkowe gratisowe wczasy. Jak się okazuje, niewiele w tym zakresie się zmieniło. Tyle że dziś mamy do wyboru: jechać na leczenie za pieniądze Narodowego Funduszu Zdrowia z własną niewielką dopłatą, za darmo z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych lub Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, albo prywatnie, całkowicie za własne środki.
Nie jest to jednak wybór pełny i równorzędny. Jeśli chcemy, by płacił za nas NFZ, trzeba czekać w długiej kolejce...
Najlepiej blisko i latem
- Okres oczekiwania na wolne miejsce trwa w tej chwili 14 - 15 miesięcy - mówi Elżbieta Wilczyńska, kierownik działu lecznictwa uzdrowiskowego Kujawsko-Pomorskiego Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia w Bydgoszczy. - Codziennie wpływa do nas średnio prawie 100 wniosków. Ich liczba znacząco zwiększa się w okresie wiosennym. Większość chciałaby bowiem pojechać do sanatorium nad morze i to najlepiej latem.
<!** reklama>Największym powodzeniem wśród kuracjuszy cieszą się większe miasta jak Sopot i Kołobrzeg, ale i pozostałe nadbałtyckie kurorty są oblężone. Sanatoria w górach mają już dużo mniejsze powodzenie, i co ciekawe, tu większe zainteresowanie dotyczy pobytów zimą. Ma to miejsce szczególnie wówczas, kiedy o leczenie starają się ludzie młodsi.
Zdaniem Elżbiety Wilczyńskiej, l czy Inowrocław. Zdecydowanie mniejszym powodzeniem cieszy się wśród nich Wieniec-Zdrój.
- Jest blisko, dojazd nie jest kosztowny - dodaje - a istotna jest możliwość odwiedzania ich przez najbliższych.
Piętnaście tysięcy
Sanatoryjny boom trwa, a nawet w ostatnich latach nasila się. Każdego roku z terenu województwa kujawsko-pomorskiego do sanatoriów wyjeżdża około 15 tysięcy osób.
Zdarza się, że pacjenci niemal jednocześnie udają się do kilku lekarzy, czasem różnych specjalności, żeby uzyskać od nich skierowanie do sanatorium. Bywa, że pacjent jeszcze nie zdążył wyjechać, a już podejmuje starania o kolejny pobyt.
Każde skierowanie jest jednak weryfikowane przez lekarza specjalistę w dziedzinie balneoklimatologii, który musi potwierdzić zasadność wysłania pacjenta na leczenie uzdrowiskowe.
O miejscu i terminie leczenia decyduje NFZ. Nie zawsze pokrywa się to z oczekiwaniami pacjentów. Do sanatorium pojechać można także za darmo ze skierowaniami z ZUS i KRUS. Z kolei przy wyjazdach do mnożących się sanatoriów prywatnych przy całkowitym pokryciu kosztów to już zupełnie inna bajka. Tu w ofertach można wybierać i przebierać, choć warto się zainteresować wcześniej i zarezerwować miejsce, bowiem w tańszych zakładach w miejscowościach nadmorskich latem jest prawdziwy tłok.
Inna z kolei kwestia to pobyty w sanatoriach na zasadzie tzw. rehabilitacji szpitalnej i w szpitalach uzdrowiskowych. W takich przypadkach Narodowy Fundusz Zdrowia płaci za wszystko, łącznie z dojazdem. Okres oczekiwania obecnie wynosi do 8 miesięcy.