- Moje 2-letnie dziecko zakrztusiło się landrynką! Nie wiem, co robić! - krzyczy zdenerwowana kobieta. - Zgubiłem się w lesie, pomóżcie mi się stąd wydostać! - woła przerażony starszy mężczyzna. W takich sytuacjach bydgoscy operatorzy numerów alarmowych nie mogą spanikować. Podobnych telefonów i wiele innych odbierają codziennie mnóstwo. W ciągu doby średnio dociera do nich 2 tys. zgłoszeń.
Nie garną się do tej pracy
- To nie jest łatwa praca. Dyżury są 12-godzinne - mówi Radosław Bogusławski, kierownik Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Bydgoszczy. - Kiedy cztery lata temu uruchamialiśmy nasze centrum, nabory organizowaliśmy w kilku turach, bo tylu było chętnych. Teraz zgłasza się ok. 5 osób, ale nie wszyscy się do tej pracy nadają. Jedni nie przechodzą szkoleń, inni po miesiącu pracy rezygnują, uznając, że to nie dla nich. Są też osoby, które odpadają na egzaminach recertyfikacji, bo co 3 lata każdy operator musi odnawiać certyfikat.
Zobacz również:
Plażowanie na archiwalnych zdjęciach. Tak kiedyś wypoczywano
Aktualnie w bydgoskim CPR zatrudnionych jest 70 osób, czynnych z uwagi na zwolnienia lekarskie czy urlopy macierzyńskie etc. jest 54. W większości to kobiety. - Na jednej zmianie pracuje 9-10 osób - mówi Radosław Bogusławski. - Moglibyśmy przyjąć jeszcze cztery, ale chętnych brak. Z większymi problemami kadrowymi zmagają się jednak centra w Katowicach i Krakowie.
Dlaczego tak trudno pozyskać ludzi do tej pracy? - To bardzo stresujący zawód, który wymaga dużej odporności psychicznej. Tu trzeba mieć nerwy jak ze stali. Bardzo często dzwonią do nas osoby, które np. chcą odebrać sobie życie. Problem w tym, że nie przyznają się, gdzie się znajdują. Jeden z naszych operatorów aż trzy godziny rozmawiał z takim człowiekiem, by odwieść go od zamiaru popełnienia samobójstwa i dowiedzieć się, dokąd wysłać pomoc. To bardzo obciąża, dlatego na miejscu do dyspozycji operatorów mamy psychologa.
Nie zachęcają też zarobki. - Średnio na starcie to 2500 zł brutto - mówi Radosław Bogusławski. - Do tego dolicza się potem wysługę lat, półroczne premie, trzynastkę czy dofinansowanie do wczasów. Niektórzy, gdy znajdą lepszą pracę, po prostu rezygnują.
Zobacz również:
Portfele i auta bydgoskich posłów. Zaglądamy do oświadczeń majątkowych
PIN do telefonu
By zostać operatorem numerów alarmowych, trzeba mieć średnie wykształcenie i znać jeden język obcy. - Ważne, aby była to osoba komunikatywna - mówi Radosław Bogusławski. - Oczywiście, trzeba też przejść szkolenie, które odbywa się w Centrum Szkoleniowym dla Operatorów Numerów Alarmowych w Poznaniu. Czterodniowa część teoretyczna odbywa się w Bydgoszczy poprzez udział w wideokonferencji. Potem jest część praktyczna i egzamin już w Poznaniu. Na tej podstawie wydaje się, bądź nie, specjalny certyfikat. Egzamin nie jest łatwy, bo obejmuje szeroką tematykę, m.in. znajomość prawa, procedur odbioru zgłoszeń alarmowych etc.
Niestety, na numer 112 wciąż trafiają zgłoszenia, które nie powinny. Ludzie mający nieaktywną kartę SIM pytają np. o PIN do swojego telefonu, inni chcą wiedzieć, o której godzinie mają autobus, bo właśnie im uciekł. To kompletnie nieodpowiedzialne zachowanie. W tym czasie ktoś naprawdę może potrzebować pomocy.
Polub "Express" na Facebooku
INFO Z POLSKI - przegląd najciekawszych informacji ostatnich dni w kraju (13.07.2017)