Tylko tych 7521 osób wysłało do Torunia ponad sześćset (!) tysięcy złotych w ramach wspomnianej opłaty rekrutacyjnej. A to jeszcze wcale nie koniec listy specjalności, którymi kusi CM, które - podobnie jak inne szkoły wyższe w kraju - ogłosiło w tym tygodniu wyniki rekrutacji na pierwszy rok studiów. Po 80 złotych od głowy, co - trzeba szczerze przyznać - nie jest stawką wygórowaną, bo inne uczelnie biorą więcej. Wystarczy pomyśleć, jaki strumień kasy popłynąłby nad Brdą, gdybyśmy ciągle mieli tu swojsko brzmiącą Akademię Medyczną. Co prawda, jeden z zaprzyjaźnionych rzeczników prasowych uczelni zaklinał się na wszystkie świętości, że to nie jest kasa za nic. Że (wybaczcie) obrabianie takiego klienta - studenta naprawdę kosztuje. Pieniędzy wydanych na znaczki, informatyków i innych pracowników, którzy muszą spłoszonemu kandydatowi wszystko wyjaśnić, odpowiedzieć na najgłupsze pytania i jeszcze przerzucić tonę dokumentów. Ale liczby robią jednak wrażenie. Takim lekarzem chce zostać dziś prawie każdy, niewielu może. Na CM UMK chciało w tym roku 4283 ludzi, choć wiadomo, że miejsc jest tylko 150. 28,5 człowieka czatującego na jeden indeks. Gdyby połówki ludzi mogły chodzić, 27,5 osób odejdzie więc z kwitkiem i nie będzie to, bynajmniej, kwitek poświadczający zwrot wydanej na darmo forsy.
[break]
Emocje związane z rekrutacją na studia buzują w żyłach rodziców tak bardzo, że mącą rozum. Ćwiczyłam to w tym roku na własnej (dziecka) skórze. Przez cały rok szkolny wiedziałam, czego chcemy i czego będziemy się trzymać. Ale kiedy zbliżyła się godzina zero, okazywało się, że wszyscy znajomi obstawiają (opłacają) po kilka kierunków, więc i ja pękłam. Wyskrobałam ostatnie pieniądze (obiadu w niedzielę nie będzie?) i wniosłam stosowne opłaty i tu, i tam... Bez sensu zupełnie, trzeba było trzymać się rozumu. Wietrzę nawet mały spisek, bo jak się przyjrzałam różnym harmonogramom rekrutacji, to okazuje się, że są tak poukładane, że trzymają kandydata w szachu. Misterna siatka terminów zgłoszeń, opłat, potwierdzania wyboru, przypiera wręcz delikwenta do decyzyjnego muru i wręcz wymusza podejmowanie tych decyzji na czas...
Gorzej mają jednak na pewno pacjenci, których dosłownie pod ścianą postawił w tych dniach lokalny oddział NFZ. Różni zadowoleni z siebie panowie tłumaczą, dlaczego odebrano kilku obleganym przychodniom kontrakty na rehabilitację i uważają, że nie ma problemu, bo - w skali miasta - są miejsca, do których najczęściej mocno pokiereszowani i zwykle mocno starsi pacjenci mogą się zgłosić na te wszystkie lampy, terapie zimnem i masaże. Tych panów trzeba by chyba zaprosić do realnego świata, gdzie już po miesiącach oczekiwania zgłaszają się na usprawnienie sędziwi ludzie, którzy, na przykład, o własnych siłach nie są w stanie wejść na kozetkę masażysty. O wózkach inwalidzkich czy kulach już nawet nie warto wspominać. I tym pacjentom, z dużą swadą, opowiada się, że mogą teraz ustawić się w kolejce na zabiegi na drugim końcu miasta. Z pewnością ich tam teraz niecierpliwie wyglądają... Wypada życzyć, by decydentom nigdy nie zabrakło pieniędzy na rehabilitację. Prywatną.
Onasze ciśnienie zadbali w tym tygodniu również bydgoscy drogowcy. Lista wakacyjnych remontów jest bezprecedensowa. Jeśli ktoś myślał, że po Bydgoszczy ciężko się jeździ czy nawet chodzi, to dopiero teraz zobaczy, co to znaczy trudno. Znieść można sporo, pod warunkiem, że jest w tej drogowej demolce logika i że się wykonawcy przykładają, by te męki skrócić. Remontujących Mostową z przyległościami trzeba było właśnie zdyscyplinować. I to jest słuszna koncepcja.