7600 maili z ofertami przyjęcia pod dach zwierząt z hodowli w Dobrczu! - Znów wierzymy w ludzi - mówią ich wybawiciele.
Miłośnicy czworonogów nazwali to miejsce dosadnie: obozem koncentracyjnym dla zwierząt. Rasowe psy i koty w Dobrczu były dosłownie torturowane do czasu, gdy - w nocy z 4 na 5 lutego - wkroczyli tam przedstawiciele kilku fundacji i stowarzyszeń.
- Jechałam na interwencję, spodziewając się zastać kilkanaście, kilkadziesiąt psów - opowiada nam Marta Bitowt, inspektorka Pogotowia dla Zwierząt. - To, co zobaczyliśmy, 180 psów i kotów w katastrofalnych warunkach, odebrało mi wiarę w ludzi.
Quiz: Czy rozpoznasz te zwierzęta? Sprawdź!
Ale wiara wróciła - wraz z lawinowym odzewem na relację z interwencji. W całej Polsce, spontanicznie, ludzie skrzykiwali się, by zebrać karmę, legowiska, lekarstwa, podkłady higieniczne. I oferować dom.
- Dostaliśmy 7600 ofert adopcji! - Marta Bitowt nie ukrywa emocji. - To średnio 45 na jednego psa czy kota. A trzeba pamiętać, że nie są to zwykłe adopcje - szukamy na razie opiekunów tymczasowych, ponieważ zwierzęta muszą pozostawać w depozycie toczącego się przeciw hodowcom postępowania. Lista opiekunów już została zamknięta. Z każdym, jako prawni opiekunowie odebranych w Dobrczu psów, odbywamy długie rozmowy, sprawdzamy warunki, w jakich będą przebywać zwierzęta.
Lila, śliczna suka samojeda (na zdjęciu), która wraz z miotem szczeniąt „mieszkała” w klatce o wymiarach metr na metr, wymaga szczególnej troski. Nie widziała nigdy słońca, załatwia się w domu, bywa agresywna. Trafiła pod opiekę pań z salonu psiej piękności „Rufi” w Fordonie.
- Wszystkie pieski są diagnozowane, leczone oraz obserwowane pod kątem kondycji psychicznej. Wszystkie będą wymagały starannej socjalizacji, cierpliwości i pracy, by móc funkcjonować w nowych domach - tłumaczy Marta Kwiecińska z Fundacji Jamniki Niczyje, która wzięła pod opiekę... 23 małe psy.- Będzie to niewątpliwie długi proces. Niestety, niektóre psiaki już zawsze mogą przejawiać zachowania lękowe w stosunku do ludzi i otoczenia.
Zobacz również: Koty z bydgoskiego schroniska. Czekają na dom, adoptujesz któregoś?
Tydzień temu małżeństwo hodowców z Dobrcza zatrzymali, na wniosek prokuratora, policjanci. - W sprawie gromadzony jest materiał dowodowy. Funkcjonariusze czekają na opinię biegłego, która pozwoli na podjęcie dalszych kroków - poinformował podkomisarz Przemysław Słomski z Zespołu Prasowego KWP w Bydgoszczy.
Mieszkańcy Fordonu ruszyli zwierzętom na pomoc - czytaj na kolejnej stronie
Po upublicznieniu w mediach bulwersującej sprawy pseudohodowli psów i kotów w Dobrczu, ruszyła lawina pomocy dla pokrzywdzonych zwierząt.

- Fundacja Jamniki Niczyje przyjęła pod swoją opiekę, do prywatnego domu, ponad dwadzieścia psów z rozbitej pseudohodowli: maltańczyki, yorki, pudle. Zwierzęta są obecnie depozytem w toczącym się postępowaniu. Wszystkie wymagają opieki weterynaryjnej. Mamy szczenięta i dwie suki w połogu, po rzeźniczej cesarce - czytamy na stronie cytowanej wyżej fundacji, która wydatnie przyczyniła się do ujawnienia okrutnego procederu w Dobrczu. - Wszystkie pieski są obecnie diagnozowane, leczone oraz obserwowane pod kątem kondycji psychicznej. Wszystkie będą wymagały starannej socjalizacji, cierpliwości i pracy, by móc funkcjonować w nowych domach - tłumaczy Marta Kwiecińska z Fundacji Jamniki Niczyje. - Będzie to niewątpliwie długi proces. Niestety, niektóre psiaki już zawsze mogą przejawiać zachowania lękowe w stosunku do ludzi i otoczenia. Chcemy je wyleczyć i przygotować do adopcji.
Na widok hodowli w Dobrczu chce się wyć jak pies!
Członkinie fundacji tylko w ciągu jednego dnia wydały tysiąc złotych na podstawowe potrzeby: karmę, podkłady oraz inne środki higieniczne i czystości. - To dopiero początek. Potrzebujemy dobrej karmy dla psów, szczeniąt, podkładów higienicznych w dużych ilościach. Potrzebne będą też pieniądze na na leczenie i szczepienia - apelują na swojej stronie. W Fordonie na ich apel wielu ludzi nie pozostało głuchych. Lawinowo udostępniano na Facebooku post Salonu Pielęgnacji Zwierząt „Rufi” z ul. Bora-Komorowskiego, w którym zorganizowano zbiórkę potrzebnych wycieńczonym zwierzętom rzeczy.
- Darów cały czas przybywa, codziennie pojawiają się nowe osoby, co prawda zainteresowanie nie jest aż tak ogromne jak na początku, ale wciąż o nas ludzie pamiętają, w niedzielę po walentynkowej wystawie psów na Zawiszy, trafiła do nas ogromna ilość karmy i różnych rzeczy od hodowców, którzy zorganizowali swoją wewnętrzną zbiórkę i dostarczyli ją do nas do salonu - opowiada Marta Weselska, która prowadzi salon z mamą Ewą.
Polub "Express" na Facebooku