Mieszkańcy decydują, w co inwestować

Z Romanem Jasiakiewiczem, kandydatem na prezydenta Bydgoszczy, laureatem trzeciego miejsca w „Prawyborach Expressu” rozmawia Hanna Walenczykowska.

Oceniając Pańską prezydenturę w latach 1998-2002, niektórzy polityczni przeciwnicy twierdzą, że przypominał Pan „wczesnego Gierka” i niepotrzebnie zadłużył miasto.

<!** reklama right>- Niech tak mówią. Dziś bydgoszczanie nie wyobrażają już sobie życia bez Kamiennej, Węzła Zachodniego... Były to inwestycje konieczne. Nie zadłużyłem miasta w takim stopniu, by nie można było tego spłacić. Obecnie urzędujący prezydent, Konstanty Dombrowicz, na potrzeby kampanii 2002 roku, wystawił mi w listopadzie „czerwoną kartkę”. Określił w niej zadłużenie miasta na 1034 złotych w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Dodał też, że ta kwota była rekordem w Polsce. Na potrzeby obecnej kampanii w „zielonej kartce” wystawionej samemu sobie, zadłużenie w tym samym, 2002 roku, określił na poziomie 714 złotych. Która kwota jest prawdziwa? Co mogło przez miesiąc się zmienić?

Pańskim zdaniem, ile miasto winno zainwestować, by mogło się rozwijać?

- Od 20 do 25 procent budżetu. My wydawaliśmy jedynie 15-20 procent. Myślę, że Bydgoszcz z zysku może przeznaczyć rocznie na inwestycje minimum 100 milionów złotych. Biorąc pod uwagę możliwości pozyskania pieniędzy z Unii, jesteśmy w stanie zainwestować do dwóch miliardów złotych. Priorytetem są tramwaj do Fordonu i rewitalizacja starówki. Na co jeszcze warto wydać pieniądze, o tym powinni zdecydować mieszkańcy.

W jaki sposób zamierza Pan zapytać bydgoszczan o zdanie?

- Odbyłem już szereg spotkań z mieszkańcami, podczas których przedstawiano konkretne propozycje. Na ten temat powinny wypowiedzieć się też rady osiedli oraz bydgoszczanie w referendum. Pytania zadamy wprost, pytając o konkretne zadania.