Z Konstantym Dombrowiczem, ubiegającym się o reelekcję prezydentem Bydgoszczy i laureatem pierwszego miejsca w „Prawyborach Expressu” rozmawia Sławomir Bobbe.
W naszym plebiscycie Czytelnicy przyznali Panu pierwsze miejsce...
<!** Image 2 align=right alt="Image 37549" sub="Konstanty Dombrowicz zwyciężył w głosowaniu Czytelników „Expressu”. Czy bydgoszczanie równie mocno poprą go także przy wyborczych urnach?">Odbieram to jako ocenę mojej działalności i cieszę się, że Czytelnicy widzą pozytywne efekty mojej pracy.
Jakie były te cztery lata rządów Konstantego Dombrowicza?
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że w Bydgoszczy jest tyle osób, działających przeciw jej interesom. Zwłaszcza w pierwszych dwóch latach wśród radnych widać było duży opór wobec koncepcji bezpartyjnego kierowania miastem. Dla mnie ideałem jest miasto obywatelskie, rządzone wspólnie z mieszkańcami. Stąd moich kilkadziesiąt spotkań na osiedlach. Odbyłem tam lekcje pokory i uczenia się Bydgoszczy.
Jak pracowało się Panu z bydgoską Radą Miejską?
Rada podjęła ponad 1400 uchwał, z tego propozycji radnych było może sześć. Ta proporcja jest zaskakująca. Często padały hasła zubażające budżet czy oferujące rozdawnictwo jakiejś grupie ludzi. Trzeba zastanowić się nad rolą rady, bo wychodzi na to, że jej praca sprowadza się do recenzowania. W rzeczowej rozmowie daję się przekonać do wielu projektów. Tak było z wykupem nieruchomości przez właścicieli lokali spółdzielczych - to wspólna inicjatywa radnych i moja - i udało się to zrobić.
<!** reklama left>Czy dlatego, że trudno było się porozumieć z radnymi, zaproponował Pan bydgoszczanom własną listę z kandydatami?
To nie chodzi o swoich ludzi. „Moi” kandydaci rekrutują się spośród osób niepokornych, mających własną wizję, aktywnych w swoich społecznościach. To mieszanka, która da temu miastu potrzebny „power”. Nie ma tam żadnych polityków, choć zgłaszali się do mnie.
Często porównuje się Pana rządy z poprzednikiem, Romanem Jasiakiewiczem...
Mieliśmy dwie różne koncepcje budowania miasta. Dla mnie najważniejszy jest bydgoszczanin. Pora wielkich, gierkowskich inwestycji minęła. Nie musimy mieć kolejnej hali, wystarczy „Łuczniczka”. Nie neguję zasług Romana Jasiakiewicza w tym względzie. Mnie nie trzeba jednak takich pomników, staram się wprowadzić Bydgoszcz w strefę normalności. Patrzę na miasto strategicznie, z punktu widzenia jego potrzeb.
Jakimi osiągnięciami może się Pan pochwalić?
Największy sukces Bydgoszczy, bo nie tylko mój, to dwa uniwersytety i diecezja. Uczelnie to inwestycja w przyszłość miasta. Do tego, jest Port Lotniczy, most Pomorski, baseny, lodowisko, które wkrótce będzie zamrażane, kilkadziesiąt kilometrów ulic na osiedlach. Pod ziemią „leży” kilkaset milionów złotych, czuć to w jakości wody. To nie są „pomnikowe” inwestycje, ale właśnie z nich składa się miasto. Jest też Bydgoski Park Technologiczny, który, mam nadzieję, zostanie włączony do specjalnej strefy ekonomicznej i są firmy zainteresowane podjęciem tam produkcji.
