- Trafić na barmana profesjonalistę, to jak znaleźć igłę w stogu siana - narzekają klienci bydgoskich i toruńskich lokali.
<!** Image 3 align=right alt="Image 57166" sub="Na co dzień dominuje proza życia i takich ewolucji wykonywanych przez barmanów raczej w pubach nie oglądamy / Fot. Jacek Smarz">- Polacy przychodzą do baru nażłopać się piwa i wódki. Nie mamy zbyt wielu okazji do prezentacji swoich umiejętności - ripostują barmani.
Kultura spożycia alokoholu w Polsce mocno kuleje. Nasze społeczeństwo przyzwyczajone jest głównie do picia piwa i czystej. W dużych ilościach!
- Większość barmanów to osoby przypadkowe, głównie studenci, którzy dorabiają sobie okresowo i nie myślą o związaniu się z zawodem na stałe - ocenia Jarosław Erdmann z Bydgoszczy, który od pięciu lat zajmuje się szkoleniem kandydatów na barmanów. Mężczyzna twierdzi, że z 15-osobowej grupy przystępującej do kursu, predyspozycje do zawodu ma z reguły jedna lub dwie osoby.
- Nie każdy może zostać barmanem. Człowiek zakompleksiony i mało odporny na stress odpada od razu – tłumaczy Erdmann. - W naszym zawodzie, oprócz sztuki komponowania alkoholi, liczy się jeszcze otwartość na ludzi i chęć ciągłego podnoszenia kwalifikacji.
Wśród polskich barmanów nie brakuje takich fachowców. Tyle tylko, że większość z nich od dawna robi karierę w Anglii, Irlandii czy Holandii. W tamtejszych lokalach barman jest gwiazdą, mistrzem ceremonii. Klienci nie wybierają baru, wybierają barmana.
- Zainteresowanie wykwintnymi koktajlami, przyrządzanymi na bazie dobrych alkoholi, jest znikome – twierdzi Bartek, barman pracujący w toruńskim klubie „Monaco”. - Co z tego, że po godzinach szlifuję sztukę komponowania drinków, skoro swoje umiejętności w praktyce wykorzystuję sporadycznie? Nie można powiedzieć, że koktajlowa tradycja w Polsce nie istnieje. Została raczej zatarta w ciągu ostatniego półwiecza.
- W przedwojennej Polsce koktajle były bardzo popularne – zapewnia Marcin Łukasiewicz, znawca tematyki barowej, przez kilka lat pracujący w londyńskich lokalach. - Czasy prohibicji zmuszały świetnych amerykańskich barmanów do emigracji zarobkowej na stary kontynent. Zatrudniali się w paryskich i londyńskich barach, serwując swoim klientom wyśmienite koktajle. Bliskie stosunki między Londynem, Paryżem a Warszawą sprawiły, że otwarto w naszym kraju wiele lokali, zorganizowanych według zagranicznych wzorów.
Jednym z takich lokali była warszawska „Alhambra”, w której toczy się akcja filmu Michała Waszyńskiego „Co mój mąż robi w nocy’’ z 1934 r. W wielu scenach bohaterowie piją koktajle, a na dalszym planie można dostrzec elegancko ubranych barmanów, profesjonalnie przyrządzających skomplikowane drinki.
<!** reklama left>- Wydaje się, że historia powoli zatacza koło – uważa Marcin Łukasiewicz. - Otwarcie granic spowodowało, że nasi obywatele coraz liczniej odwiedzają zachodnie kraje. Tam bywają w barach, gdzie serwuje się wyśmienite koktajle. Po powrocie do kraju rozglądają się za podobną ofertą.
Z reguły kończy się jednak na rozglądaniu. Znawcy z gdyńskiego Stowarzyszenia Polskich Barmanów wymieniają raptem trzy bydgoskie lokale, w których, ich zdaniem, za barem króluje najwyższej próby profesjonalizm.
Są to: „Deja Vu”, „London Pub” oraz „Galery”. Również w Toruniu barmanów zawodowców można policzyć na palcach jednej dłoni.
Polscy restauratorzy niechętnie zatrudniają specjalistów, bo ci żądają minimum 2 tysiące złotych na rękę. Chłopaka do nalewania piwa można znaleźć tymczasem za połowę tej sumy. Zresztą, na co komu drogi superbarman, skoro klienci, mimo olbrzymiej konkurencji, i tak walą do knajp drzwiami i oknami.
- Pod względem liczby lokali, stosunkowo niewielki Toruń porównywany jest z Krakowem i Wrocławiem – mówi Robert Kopyciński z restauracji „San Marco”, jeden z najlepszych toruńskich barmanów, przez kilkanaście lat pracujący w Grecji. - W sobotni wieczór znalezienie miejsca graniczy tu z cudem. Do barów ustawiają się długie kolejki. Barmani nie nadążają z laniem piwa. Nie ma mowy o zawodowej wirtuozerii.
