https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Miasto ze wsi

Mariusz Załuski
Długo gębę miała straszną. Kaprawą, wredną i zawistną. Ot, taka kraina ciemnogrodu i wszelkiej beznadziei. Polska prowincja. Jak już ktoś poświęcał jej kawałek sztuki filmowej czy półsztuki serialowej, to zwykle w tonacji krwisto-kryminalnej. Albo „awansowej” - kiedy to jakiś zdeterminowany chłopina docierał do samej Warszawy, po latach bytowania w świecie ludzi, którzy prawdziwe życie oglądają tylko w starych telewizorach.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Długo gębę miała straszną. Kaprawą, wredną i zawistną. Ot, taka kraina ciemnogrodu i wszelkiej beznadziei. Polska prowincja. Jak już ktoś poświęcał jej kawałek sztuki filmowej czy półsztuki serialowej, to zwykle w tonacji krwisto-kryminalnej. Albo „awansowej” - kiedy to jakiś zdeterminowany chłopina docierał do samej Warszawy, po latach bytowania w świecie ludzi, którzy prawdziwe życie oglądają tylko w starych telewizorach.

Aż tu proszę, zmiana. Okazuje się, że Polacy chcą oglądać prowincję, i to wcale nie tę upiorną. Bo tak naprawdę nie śnią o tym całym wyścigu szczurów w korporacyjnej ganiance, ba, wolą sobie poidealizować na temat krainy, która właściwie nie istnieje. Po wczesnokapitalistycznym zachwycie przyspieszaczem, jakim jest wielkomiejskość, niewiele zostało, za to zaczęły się zachwyty nad rajem utraconym, czyli polską prowincją, radosną i sielską. Tyle samo oczywiście w tym prawdy, ile w tych pieniach wielomiejskich, ale przecież nie chodzi tu o prawdę czasu, prawdę ekranu, jak mawiali klasycy. Kamieniem milowym odkrywania prowincji był obraz „U pana Boga za piecem” Jacka Bromskiego, który swoją wizją wprawił publikę w osłupienie. Bo po serii filmów, w których małomiasteczkowe kliki uciskały depresyjnych ciemniaków, dostaliśmy portret wyjątkowo urokliwego świata. Gdzie autorytety są autorytetami, ludzie się lubią, a do tego cieszą się życiem. Gdzie jest czas na to, żeby spokojnie przyjrzeć się temu i owemu, gdzie na trendy-przybyszów patrzy się z politowaniem, jak kiedyś na „wiejskich warszawiaków”. I gdzie nawet te paskudniejsze cechy charakteru są jakieś takie swojskie...

<!** reklama>Po komedii Bromskiego i paru innych przedsięwzięciach polscy widzowie zaczęli popkulturalnie coraz chętniej wracać na prowincję. I w telewizjach to zauważono. Z jednej strony telemagicy pewnie dokładniej zbadali rozkład sympatii narodowych, z drugiej coraz więcej Polaków rzeczywiście zaczęło z miast uciekać, chcąc nie chcąc współtworząc lokalne społeczności. No i się zaczęło. Szczytowym punktem tego trendu jest oczywiście „Ranczo”. Tam już tak sielsko jak u Bromskiego nie jest, zło nie przychodzi tylko z zewnątrz - jest też w swojakach. Sukces okazał się taki, że dziś wiele telewizji rzuciło się na eksploatacje polskiej prowincji. Jak obwieściły media, niedługo zobaczymy choćby „Blondynkę” o dzielnej lekarce weterynarii, na ekrany telewizorów trafią też „Dom nad rozlewiskiem” (tym razem wieś mazurska) czy serialowa wersja „U pana Boga w ogródku”.

Należy, niestety, założyć, że po takiej ekspansji cieplutkiej prowincji opatrzy się nam ona wyjątkowo. I będziemy mieli serdecznie dosyć tych wszystkich wiejskich mędrków, wygłaszających życiowe maksymy. Ale potem znowu prowincja powróci. Bo zawsze wraca. W końcu dawno temu najpopularniejszy w Polsce szpital też był na peryferiach. I nieważne, że czeskich.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski