Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matki z Ukrainy - rok od wybuchu wojny. "W Polsce zawsze będzie wasz dom". Kujawsko-Pomorskie

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
Ukrainka Halina z dziećmi rok temu znalazła schronienie pod dachem Małgorzaty Gerne-Rudnickiej (z lewej), nauczycielki z Torunia. Wróciła do Ukrainy, do Łucka. Tam przynajmniej jest bezpieczniej, bo to zachodnia część kraju. Życie jednak jest tam bardzo trudne...
Ukrainka Halina z dziećmi rok temu znalazła schronienie pod dachem Małgorzaty Gerne-Rudnickiej (z lewej), nauczycielki z Torunia. Wróciła do Ukrainy, do Łucka. Tam przynajmniej jest bezpieczniej, bo to zachodnia część kraju. Życie jednak jest tam bardzo trudne... nadesłane/Piotr Lampkowski/Grzegorz Olkowski (wszystkie fot.)
Anja, Tatiana, Halina i dwie Katie - te matki z Ukrainy rok temu przybyły do Torunia i okolic, uciekając przed wojną. Z dziećmi na rękach, skromnym bagażem i strachem w oczach. Jak potoczyły się losy bohaterek naszych publikacji? Oto ciąg dalszy ich historii.

Zobacz wideo: Takie są skutki wprowadzenia programu 500 plus.

od 16 lat

Losy tych ukraińskich matek na zawsze splotły się z losami polskich rodzin, które udzieliły im schronienia. Nawet, jeśli ta gościna trwała tylko kilka tygodni czy miesięcy. To, co razem przeżyło się w krytycznym czasie zaraz po wybuchu wojny, łączy mocniej niż zaprawa murarska.

- To nasza druga rodzina - mówi o "swoich" uchodźcach Małgorzata Gerne-Rudnicka, nauczycielka z Torunia.

"Zawsze możecie wrócić, tu zawsze będzie wasz dom" - te słowa z kolei powtarza swojej rodzinie Magdalena Szwechowicz-Lament, gospodyni agroturystyki w Przecznie pod Toruniem.

Polecamy

Anja i Tatiana. "Gdy leci rakieta nad głową, to kucamy"

Anja to księgowa z Połtawy, miasta położonego w środkowo-wschodniej części Ukrainy. Tuż po wybuchu wojny postanowiła uciekać do Polski z dwójką swoich dzieci - czternastoletnim synem i dwuletnią córeczką - oraz matką Tatianą. Cała ta gromadka znalazła schronienie na agroturystycznej farmie I HA HA w Przecznie (gmina Łubianka pod Toruniem).

Gospodarstwo prowadzą od lat wspólnie Magdalena Szwechowicz-Lament i jej mąż Stanisław. Oboje to niezwykle serdeczni i otwarci ludzie, do tego z artystycznymi pasjami. Drzwi swojego domostwa otworzyli dla ukraińskich uchodźców najszerzej, jak potrafili. - Nasze Ukrainki okazały się niezwykle silnymi kobietami. Szybko się aklimatyzowały, uczyły języka. Szybko chciały też zarabiać. Zaczęły od pieczenia ciast na zamówienie, a potem Anja znalazła pracę w fabryce plastiku - wspomina Magdalena.

Ukrainki przybyły na wieś 16 marca 2022 roku, a wyjechały 2 października. Spędziły w Polsce zatem ponad pół roku. - Gdy przyjechały, były nie tylko wstrząśnięte wybuchem wojny, ale i rodzinną żałobą. W pierwszym tygodniu wojny pochowały mamę Tatiany. Teraz, dosłownie kilka dni temu, pochowały jej ojca. Tak to się wszystko u nich toczy - wzdycha polska gospodyni.

Jak żyje się Ukrainkom po powrocie do ojczyzny? Trudno. Trzy dni po ich powrocie Rosjanie zbombardowali elektrownię. Od tego czasu prąd to dobro reglamentowane. -Do dziś mają tak, że przez dwie godziny prąd jest, a przez kolejnych cztery jest przerwa w dostawie energii. Nauczyły się z tym żyć. Ciągłe kłopoty są też z internetem. Dla Anji, która teraz pracuje jako księgowa zdalnie, to duży problem. Ale też jakoś daje radę - opowiada Magdalena.

Proza dnia codziennego? Kłopoty z zaopatrzeniem, energią, mediami, alarmy przeciwlotnicze. Magdalena i jej mąż są z Ukrainkami w ciągłym kontakcie. Gdy tylko one mają dostęp do internetu, dzwonią przez messengera. W rozmowach sprawy smutne, czy nawet straszne plączą się z radosnymi. Nie brakuje też elementów czarnego humoru. -Tatiana żyje pod Połtawą, niedaleko lotniska. Niedawno opowiadała, jak nad głową przeleciała jej rakieta. "I co zrobiłaś?" - spytałam. "Kucnęłam"- odpowiedziała. Po pauzie obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Było to tak absurdalne, a jednak naturalne. No bo jak zwykły człowiek ma się wtedy zachować? - zastanawia się Magdalena.

Już wiadomo, że piętnastoletni syn Anji przyjedzie do Przeczna latem, na wakacje. Zapewne z babcią Tatianą. - Obie nasze Ukrainki wiedzą, że zawsze znajdą tutaj dom. Zawsze mogą wrócić. Odjeżdżając, mówiły jednak, że wrócą kiedyś obie jako turystyki, normalnie; w czasie pokoju. I tego się trzymamy - podsumowuje Magdalena.

Halina i jej rodzina. "Ich sposobem na przetrwanie jest spanie i jedzenie"

4 marca 2022 roku Małgorzata Gerne-Rudnicka, nauczycielka języka angielskiego w Szkole Podstawowej nr 1 w Toruniu, poszła do punktu recepcyjnego dla uchodźców. Poszła jak wielu innych, kierowana głosem serca. Tam, w hotelu "Kopernik", dwie całkowicie nieznane sobie kobiety spojrzały sobie w oczy. Potem wymieniły kilka zdań i... - Od tej pory Halina i jej synowie to nasza druga rodzina - powtarza toruńska nauczycielka.

Halina przybyła do Polski z Łucka. To partnerskie miasto Torunia, leżące w zachodnie części Ukrainy. Młoda matka trzymała za rękę starszego, czteroletniego synka, a najmłodszego przyciskała do piersi. Matwiej urodził się 15 lutego 2021 roku, a zatem tuż przed wybuchem wojny. Ewakuacja do Polski z dwójką takich maluchów, bagażem i strachem w sercu była naprawdę ciężka.

Małgorzata zaopiekowała się ukraińską mamą najserdeczniej, jak potrafiła. Udostępniła salon i części wspólne domu. Była blisko; wspierała. Dom szybko zamienił się w magazyn darów, bo znajomi pospieszyli z pomocą. Jedzenia, ubrań, sprzętów i zabawek dla maluszków przybywało z dnia na dzień. A potem były wspólne spacery, poznawanie miasta, razem obchodzona Wielkanoc.

Polecamy

- Halina wróciła na Ukrainę pod koniec maja 2021 roku. Jestem z nią w stałym kontakcie. Przysyła mi regularnie zdjęcia i pisze do mnie na messengerze. W Łucku, gdzie mieszka, nie ma frontu, ale często są alarmy przeciwbombowe i wyłączają prąd. Życie wtedy staje się utrudnione. W czasie gdy jest prąd, trzeba coś ugotować, uprać, nagrzać w domu, bo potem nastają długie okresy przerwy w dostawie prądu - opowiada toruńska nauczycielka.

Mąż Haliny, który pracuje głównie na komputerze, chodzi po domu zestresowany i zły. Ich sposobem na przetrwanie jest "spanie i jedzenie" - to słowa Haliny. W listopadzie Małgorzata wysłała im generator prądu. Wie, że przynajmniej trochę ułatwiło to życie jej ukraińskim przyjaciołom.

-Mimo, że jest ciężko, to są szczęśliwi, bo są razem. 15 lutego Matwij skończył roczek. Gdy zaproponowałam Halinie, by przyjechała z dziećmi na zimę do Polski, powiedziała mi, że nie zostawi męża. Ale obiecała, że zrobi tak, jak będzie u nich bardzo niebezpiecznie. Oboje boją się o przyszłość swoją i dzieci - o tym Małgorzata mówi z bólem serca.

Dla torunianki pomaganie na tym się jednak absolutnie nie skończyło. Przypomnijmy, że jest ona też prezeską Fundacji Pro Familia. -Jako fundacja wspieramy różne inicjatywy na rzecz pomocy Ukrainie, między innymi współpracując ze stowarzyszeniem "Dobra dla dobra" Tamary Dembskiej i w ten sposób zakupiłam w ubiegłym roku wiele rzeczy m.in. piły spalinowe i nagrzewnice dla wojska, stojaki na kroplówki dla szpitala, odzież polarową, śpiwory i inne. Poza tym, no co dzień pracuję w szkole, w której uczy się około 70 uczniów z Ukrainy i pomagam im, jak umiem. Zorganizowałam też zbiórkę darów dla mieszkańców Łucka i okolic w mojej szkole SP 1 w Toruniu, za co zresztą dostaliśmy specjalne wyróżnienie od prezydenta miasta - kończy torunianka.

Katia w Toruniu. "Było 10 dni rodzinnej miłości w Karpatach"

- Jestem w Toruniu. Zostałam, choć bardzo tęsknię za mężem. Jakoś daję radę - mówi dziś Katia. Ta młoda matka również przybyła z Ukrainy do Torunia na początku wojny. Wówczas jej najmłodsza pociecha, córeczka Ania, nie miała nawet roku (teraz ma półtora). Synek Sasza natomiast miał lat cztery. Teraz to już pełną gębą przedszkolak, w grupie pięciolatków.

Katia nie wraca do domu, bo ten dom to Zaporoże. Miasto w południowo-wschodniej części Ukrainy nie jest bezpiecznym miejscem do życia. Niedaleko jest linia frontu. W grudniu było pod zmasowanym obstrzałem. Mąż Katii opuścić go nie może. Powtarza żonie: "Zostajesz w Polsce, dla bezpieczeństwa dzieci i swojego. Nie ryzykujemy".

Polecamy

Katia mieszka w wynajmowanym lokum na Bydgoskim Przedmieściu. Przez pierwsze pół roku najem opłacała toruńska NSZZ "Solidarność", a korzystała z tego nie tylko Katia, ale i jej imienniczka z dwójką małych dzieci. Po jakimś czasie panie poukładały sobie życie i się rozdzieliły. Teraz pieniądze na mieszkanie przysyła Katii mąż.

Trwa głosowanie...

Czy w Toruniu potrzeba więcej zieleni?

-Nie mogę jeszcze iśc do pracy, bo Ania ma zaledwie półtora roku, a jest przecież jeszcze Saszka. Generalnie zajmuję się dziećmi. Naprawdę bardzo jestem wdzięczna polskiemu państwu za pomoc, jaką mam dla dzieci: 500 plus, świadczenia rodzinne, inne. Dzieciaki mają też pomoc żywnościową, rzeczową. Bez tego było bardzo trudno - nie kryje Katia.
Polecamy: Toruń na Instagramie. Zajrzyj >>> TUTAJ <<<
To, co po roku od wybuchu wojny męczy chyba najbardziej, to tęsknota. Jej za mężem, dzieci za ojcem. -Przez cały ten rok widzieliśmy się tylko raz, latem. Pojechałam z dziećmi na 10 dni do Ukrainy, w Karpaty. To było takie dziesięć dni rodzinnej miłości. Dzieci były takie szczęśliwe, że zobaczyły wreszcie ojca... I niby w tym rejonie było spokojnie, ale cała podróż też miała niebezpieczne momenty - wspomina Katia.

Ta ukraińska mama dobrze mówi już po polsku. Na żaden kurs nie uczęszczała. Po prostu była już w Polsce przed wojną. Pracowała w salonie urody, nauczyła się języka. Generalnie zatem nasz kraj nie jest jej obcy. Mimo wszystko planów pozostania tutaj sprowadzenia kiedyś męża itd. ta rodzina nie ma.

-Tęsknimy z dziećmi za domem. Dom to zawsze dom. Najbliżsi ludzie, praca, szkoła, przedszkole, całe życie... Wierzę, że kiedyś wreszcie do Zaporoża wrócimy. Kiedy? Gdy nie będzie już zagrożenia i ryzyka. "Termin bliżej nieokreślony" - tak to teraz nazywam - kończy Katia.
Polecamy nasze grupy i strony na Facebooku:

***
Nasze polskie rozmówczynie jednego są pewne. Ich losy na zawsze splotły się z losami Ukrainek. Niezależnie od tego, jak długo je gościły. "Swoim" ukraińskim rodzinom i sobie samym życzą przede wszystkim tego, by jak najszybciej możliwe było spotkanie normalne. Takie, w którym Polacy i Ukraińcy odwiedzają się wzajemnie jako ludzie wolnych krajów.

- Nie tak to wszystko miało być. Bezsens i okrucieństwo tej wojny poraża. Rok temu chyba wszyscy wierzyliśmy, że skończy się szybciej - przypomina Magdalena Szwechowicz-Lament.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Matki z Ukrainy - rok od wybuchu wojny. "W Polsce zawsze będzie wasz dom". Kujawsko-Pomorskie - Nowości Dziennik Toruński