Mnie jednak najbardziej zaskoczyła wieść, że w ratuszowych magazynach od trzech lat leżą dwie jeszcze tablice poświęcone tej postaci. Leżą i czekają na jesień, gdy ma zostać otwarta ścieżka edukacyjna.
W wyobraźni widzę już znudzone dzieciaki, przeganiane z Wileńskiej, gdzie się Rejewski urodził na pl. Wolności, gdzie do szkoły chodził i na Gdańską, gdzie pod koniec życia mieszkał. Dobrze choć, że to niedaleko od siebie, ale dziś nie tak zdobywa się zainteresowanie młodych ludzi. Muzeum Enigmy, które powstaje w Poznaniu, zapewne pokaże, jakie multimedialne cuda można w takich miejscach wyczarować. Bydgoszczanie natomiast spięli się na kilka imprez w 2015 r. - Roku Rejewskiego (z tej okazji zapewne szarpnięto się na trzy tablice pamiątkowe), po czym zasnęli w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Bydgoszcz w ogóle ma problem z kreowaniem lokalnych bohaterów, którzy z jednej strony służyliby turystycznej promocji miasta, a z drugiej - stawali się wzorcami osobowymi dla mieszkańców. Na w miarę zadowalający poziom udało się wybić jedynie z Leonem Wyczółkowskim.
Nie warto byłoby przyciągnąć nad Brdę turystów, pokazując wybitne postaci spośród niemieckich obywateli „miasta dwóch kultur”?
Nie jest to może idealny bohater, bo ani rodowity bydgoszczanin, ani tu dokonał żywota, ani wreszcie nawet tu nie mieszkał. A i dworek w Gościeradzu otrzymał w darze nie za hojność wobec Bydgoszczy, tylko wobec Poznania. Niemniej Wyczółkowski rzeczywiście lubił bywać w Bydgoszczy i to naszemu muzeum zapisał w testamencie aż 425 prac plastycznych. Dobrze zatem, że Bydgoszcz przed ośmiu laty zrewanżowała mu się domem-muzeum na Wyspie Młyńskiej i sukcesywnie dba o poszerzanie kolekcji dzieł Wyczółkowskiego. Niestety, ekspozycję w Domu Wyczółkowskiego też trudno wskazywać jako wzór nowoczesnego podejścia do ekspozycji zbiorów. Lepsze wrażenie robi pomysł udekorowania starówki estetycznymi wolno stojącymi reprodukcjami obrazów mistrza z Gościeradza.
Bydgoszcz w 3D na Google Maps i Google Earth [zdjęcia]
A czy nie warto byłoby przyciągnąć nad Brdę turystów zza zachodniej granicy, pokazując wybitne postaci spośród niemieckich obywateli „miasta dwóch kultur”? Nie wszyscy byli polakożercami. Wręcz przeciwnie. Ernst Emil Peterson, syn inspektora nadzorującego budowę Kanału Bydgoskiego, w 1840 r. wygrał w wyborach na burmistrza Bydgoszczy. Urząd ten miał sprawować 12 lat, ale ostatecznie rządził tylko 3,5 roku. Musiał ustąpić, bo w opinii pruskich władz był zbyt... propolski. Albo zmarły pod koniec II wojny światowej Hermann Dietz, niemiecki lekarz i działacz społeczny, wieloletni bydgoski radny. Biedne polskie dzieci leczył za darmo, opiekował się trzema schroniskami dla ubogich. Gdy zaczęła się okupacja, ponoć u samego Goeringa interweniował w sprawie zbrodni na swych polskich sąsiadach. Marszałek Rzeszy wyrzucił go za drzwi i nie wtrącił do więzienia tylko z powodu podeszłego wieku Dietza.
Oby tylko ci, którzy odważą się przypominać Petersona czy Dietza bez względu na polityczny klimat, znaleźli ciekawszy sposób niż tablice pamiątkowe i portrety na muzealnych ścianach.
Bydgoszcz dawniej i dziś