Kiedy na początku lutego media obiegły zdjęcia zwierząt, przetrzymywanych w jednej z największych ujawnionych pseudohodowli w Polsce, większość z nas zadała sobie to samo pytanie: jakim cudem Romanowi i Izabeli G. udało się przez 10 lat prowadzić bezkarnie swój biznes?
-Mieszkający po sąsiedzku ludzie z Dobrcza próbowali coś z tym zrobić, bo wokół tej posesji unosił się trudny do wytrzymania fetor. Ale nikt nie mógł się dostać do środka. Ani policja, ani urzędnicy z gminy, którzy chcieli wejść pod pretekstem sprawdzenia wodomierzy - opowiada Marta Bitowt ze stowarzyszenia Pogotowie na rzecz Zwierząt.
Bydgoszcz w 3D na Google Maps i Google Earth [zdjęcia]
Ta sztuka udała się dopiero działaczce pogotowia, która podczas tzw. zakupu kontrolowanego wykazała się talentem aktorskim i dużą odwagą. Płacząc do słuchawki przekonała Izabelę G., by ta sprzedała jej pieska jeszcze tego samego dnia. Weszła do środka, zrobiła zdjęcia i wezwała pomoc. Nie wiemy, co bardziej przekonało Izabelę G.: łzy czy perspektywa zarobku. Na razie kobieta milczy. Zarówno ona, jak i jej mąż nie przyznali się do żadnego z zarzutów. W ogóle odmówili składania jakichkolwiek wyjaśnień.
- Nic. Jakby człowiek mówił do ściany - mówią w Prokuraturze Bydgoszcz-Północ, która prowadzi śledztwo o znęcanie się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem oraz w sprawie oszustwa. Grozi za to do 8 lat więzienia. W minioną środę sąd postanowił odrzucić wniosek podejrzanych o skrócenie im aresztu tymczasowego i przychylić się do wniosku prokuratury.
Kliknij poniżej i czytaj dalej na drugiej stronie
- Na razie podejrzani pozostaną w areszcie do 7 sierpnia. Zachodziła obawa matactwa i wpływania na świadków. Gdyby byli na wolności, mogliby zakłócać tok postępowania - dowiedzieliśmy się w Prokuraturze Rejonowej Bydgoszcz-Północ.
Akt oskarżenia ma być gotowy przed rozpoczęciem wakacji, choć nie jest to pewne. Nie wiadomo bowiem, jak dużo zgłosi się poszkodowanych, byłych klientów pseudohodowli z Dobrcza, działającej pod szyldem Polskie Stowarzyszenie Psa Przyjaciela. 47-letnia Izabela G. była jego prezeską, a jej mąż Roman (56 l.) właścicielem hodowli. PSPP zrzeszało wiele podobnych hodowli, rozsianych po całym kraju.
- Z tego, co wiemy, działają one nadal. Zrzeszeni tam pseudohodowcy założyli nowe stowarzyszenie pod inną nazwą - dodaje Marta Bitowt.
Podejrzany o kłusownictwo odpowie przed sądem
Kilka dni temu bydgoska policja opublikowała komunikat, ponownie zwracając się do osób, które kupiły zwierzaki w zlikwidowanej hodowli pod Koronowem:
„Osoby, które dokonały zakupu psa lub kota proszone są o odniesienie się do stanu zdrowia zakupionego zwierzęcia, kosztów zakupu, ewentualnego leczenia i związanych z tym kosztów. Ponadto, do sprawy należałoby dołączyć wszelką dokumentację medyczną, jak i dokumentację dotyczącą zakupionego zwierzęcia wraz z kopią książeczki zdrowia”.
Śledztwo prowadzi asp.szt. Zbigniew Badyński (tel. 52 525 57 97) z Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Bydgoszczy. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że zwierzęta z Dobrcza sprzedawano w całej Polsce.
- W tej chwili postawiliśmy jeden zarzut o znęcanie i osiemnaście o oszustwo, ale sądzimy, że osób oszukanych jest więcej - mówi Mirosław Wałęza z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ, która nadzoruje śledztwo.
Przeczytaj też: Śmierć zbiera żniwo wśród motocyklistów
Z pseudohodowli w Dobrczu inspektorzy Pogotowia dla Zwierząt uratowali ok. 150 psów (w większości suczki i szczeniaki) oraz ponad 20 kotów. Na każdym ze zwierząt małżeństwo G. zarabiało ok. 1500 złotych. Tyle przeważnie brano za wyhodowane tu yorki, maltańczyki, shitsu, samojedy, buldogi francuskie, bulteriery i inne rasowe psiaki.
Kliknij poniżej i czytaj dalej na trzeciej stronie
- Kupowanie wyglądało tak, że pani G. wychodziła z pieskiem z domu. Jeśli pogoda była sprzyjająca. A jeśli padało, to miała przygotowany jeden pokój, z brzegu posesji, gdzie wpuszczała pieska pokazowego, jako matkę, i jednego umytego szczeniaka - mówi Marta Kwiecińska z Fundacji Jamniki Niczyje. Jej organizacja zajęła się znalezieniem domów tymczasowych dla ponad 30 psów. Przeszło dwadzieścia trafiło do Bydgoszczy i okolic, pozostałe do Wrocławia. Do pomocy zgłosiło się wiele fundacji i stowarzyszeń z całego kraju.
- W znajdowaniu rodzin dla zwierząt pomagało nam mnóstwo osób prywatnych i organizacji. Nie tylko tych, które zajmują się psami czy kotami. Była nawet fundacja od królików. Gdyby nie ta pomoc, to chyba trzy dni byśmy tam siedzieli. A tak siedzieliśmy dobę - uśmiecha się Marta Bitowt.
Zwierzęta, które w trybie interwencyjnym zabrano z Dobrcza, znajdowały się w fatalnym stanie zdrowia. Większość wymagała leczenia weterynaryjnego i pomocy behawiorysty (zoopsychologa). Początkowo spodziewano się, że w hodowli może znajdować się do 40 zwierząt. Dopiero w trakcie interwencji okazało się, że jest ich cztery razy więcej. Na miejscu znaleziono trzy martwe szczeniaki w kartonach.
- To do utylizacji - mieli powiedzieć policjantom prowadzący hodowlę.
Części zwierząt nie udało sie uratować. Dziesięć z nich zmarło już po likwidacji hodowli.
WIDEO: Żubry, orły, wilki. Podglądanie dzikich zwierząt online coraz bardziej popularne
- My szukaliśmy domów dla czterech suczek i ich szczeniaków. Matki są młode, ale bardzo wyeksploatowane. Zwierzęta w tej hodowli zwykle dożywały czwartego, piątego roku życia. Dwie z naszych suczek mają ślady po wielokrotnych cięciach cesarskich, wykonanych zresztą po amatorsku. To były otwarte, ropiejące rany. W jednej nie było w ogóle nici, a z drugiej wystawał kawałek żyłki. w pierwszej kolejności musieliśmy zająć się leczeniem stanu zapalnego ran i odrobaczeniem szczeniaków, bo z tym też był spory problem - opowiada Marta Kwiecińska.
- Realia hodowli wyglądały tak, że suczki siedziały w szopie, w klatkach i co cieczkę rodziły szczeniaki. Wielokrotne cięcia cesarskie powodowały zrosty wewnątrz jamy brzusznej. Przy kolejnej „cesarce” dochodziło do zgonu psa - mówią inspektorzy Pogotowia dla Zwierząt.
- Średni wiek psów, które tam się znajdowały, to 3-5 lat. Zastanawiamy się, co właściciele pseudohodowli robili z sukami siedmioletnimi i starszymi, które do rozrodu już się nie nadawały. Gdzie są te zwierzęta? - pyta Marta Bitowt.
Do sprawy przesłuchano już m.in. lekarza weterynarii z małej miejscowości w powiecie bydgoskim. Przyznał się do przybijania pieczątek w czystych książeczkach zdrowia. Resztę wypełniali prowadzący hodowlę.
- Zabrane z pseudohodowli czworonogi przebywają w tej chwili w domach adopcyjnych na terenie całej Polski, od Gdańska po Kraków.
- Zwierzęta z Dobrcza są dowodami w postępowaniu karnym, które toczy się przeciwko małżeństwu G., ludziom prowadzącym do lutego br. zlikwidowaną przez policję hodowlę rasowych psów i kotów.
__ - Wszystkie czworonogi policja oddała na przechowanie stowarzyszeniu Pogotowie dla Zwierząt z siedzibą w Trzciance pod Poznaniem. Stowarzyszenie z kolei, na podstawie umów, przekazało zwierzęta różnym fundacjom, które dla większości z nich znalazły już tak zwane tymczasowe domy adopcyjne. Jeśli Izabela i Roman G. zostaną skazani za znęcanie się nad zwierzętami, psy i koty już do nich nie wrócą. Zostaną w domach adopcyjnych na stałe.