Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Luksusowe getto językowe

Artur Olewiński
Artur Olewiński
Z ROMANEM SPANDOWSKIM, wykładowcą Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, współredaktorem „Słownika polszczyzny XVI wieku” rozmawia Artur Olewiński.

Z ROMANEM SPANDOWSKIM, wykładowcą Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, współredaktorem „Słownika polszczyzny XVI wieku” rozmawia Artur Olewiński.

<!** Image 3 align=none alt="Image 178905" sub="Roman Spandowski, wykładowca bydgoskiego UKW /fot. Adam Zakrzewski">Dlaczego język jest tak ważny? Dokłada się w końcu tylu starań, by zachować jego higienę.

Dlaczego ja i pan jesteśmy Polakami? Bo mówimy po polsku. Oczywiście język nie jest jedynym, ani nawet głównym wyznacznikiem narodowości, ale jest bardzo ważny. My, Polacy mamy swój język literacki, tak bardzo niezróżnicowany regionalnie. Język niemiecki, którym posługują się inteligenci, inaczej brzmi w Hamburgu czy Berlinie. Dlaczego tak jest? Bo był okres, gdy my nie mieliśmy swojego państwa.

<!** reklama>Był tylko język, który łączył nas z przeszłością. To jest kultura. Wiem, że nie wszyscy mają apetyty kulturowe, ale ci, którzy mają, powinni o to dbać. Kiedy małe dzieci popełniają wykroczenia, to się ich nie bije, według dzisiejszej pedagogii, tylko się im tłumaczy. Tu karać nie ma sposobu.

Żyjemy w społeczeństwie demokratycznym i dzięki Bogu, nie możemy kontrolować każdej dziedziny życia. Możemy jednak dokładać starań tam, gdzie jest to możliwe, pokazujmy dobre wzory. Można tak wychować dziecko, żeby nie oglądało kiepskiego serialu, a by oglądało programy o kulturze wysokiej czy czytało książki. Przede wszystkim przykład i argument.

Dlaczego mamy coś takiego, jak ustawa o ochronie języka polskiego?

Ja do tej pory nie wiem, zwłaszcza, że z niej nic nie wynika. Nawet w urzędach z językiem robi się różne dziwne rzeczy. Na przykład w sądzie mamy do czynienia z permanentnym brakiem odmiany nazwisk męskich zakończonych na spółgłoskę. Z tego powodu mamy sprawę „Jan Nowak”, a nie „Jana Nowaka”.

Najwyraźniej ustawa poszła swoją drogą, jest samodzielnym, oderwanym od rzeczywistości bytem. Zdaje się, że takich spraw nie da się regulować w ten sposób. Na przykład Francja, której język przestał być językiem ogólnoświatowym, takim jak teraz jest angielski. Francuzi znoszą taki stan nie najlepiej, starają się więc ten język propagować.

Wiem, że francuski Quebek próbował wyrzucać germanizmy na fali tej ogólnej niechęci do angielskości, jednak myślę, że zbyt purystyczne języki to jest śmieszność. Przykładem mogą być też Czesi, którzy w XIX wieku wyczyścili swój język z internacjonalizmów. W efekcie nie mają „teatrów”, tylko „divadlo”, zamiast „muzyki” - hudba.

Takie zabiegi nie niszczą języka? Gdzie jest granica między ochroną a zachowaniem przy życiu? Przecież mowa nie jest tworem wyizolowanym.

Języki naprawdę żywe, przynależne do narodów o bogatej kulturze, nigdy nie poddadzą się takim zabiegom. W angielskim słowniku chyba co trzecie słowo jest pochodzenia francuskiego, a jak wiadomo Anglicy niespecjalnie przepadają za Francuzami. Jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by te galicyzmy wyrzucać. Tak samo w przypadku Francji. Wystarczy włączyć jakikolwiek film stamtąd, żeby się przekonać, że jest tam mnóstwo angielszczyzny. Nad tym nikt nie zapanuje.

Jeśli to nic nie daje, to dlaczego zdecydowano się u nas na regulacje prawne?

Po otwarciu Polski na świat i całkowitej zmianie kultury, w tym również masowej, zaczęło do nas napływać wiele nowych słów. W szkołach teatralnych przestano wymagać od aktorów charakterystycznego dla starszego pokolenia, przedniojęzykowego „l”. Aktor filmowy wypowiadający coś takiego byłby zupełnie nienaturalny i niewiarygodny. To była część szerszego zjawiska i język przestał być obiektem, o który się dbało.

Przypominam sobie choćby taką różnicę z filmu „Lawa”. To jak wypowiada się Żmijewski i Holoubek - różnice piramidalne. Wprowadzenie takiej ustawy przypomina trochę walkę z wiatrakami. W kulturze wizualnej dominują tanie seriale. Nie mam złudzeń - kultura wysoka będzie dla wybranych.

Jaka jest kondycja języka polskiego?

Język, jeżeli jest używany przez liczny naród o dużej świadomości, o sporej kulturze, nigdy nie będzie zagrożony. Może być zagrożony dolnołużycki, fryzyjski, kaszubski. Nas jest trzydzieści osiem milionów, jesteśmy nie tylko całkiem licznym narodem, ale także mamy duży potencjał kulturalny. On będzie się oczywiście zmieniał, ale język nie jest zagrożony.

Jeżeli dysponujemy wersją literacką od dawien dawna, to już w ogóle wszelkie zmiany są dużo wolniejsze. Na co dzień wszyscy mówią „włanczać”, „wyłanczać” i to jest pod względem logiki języka całkiem naturalne. Zawsze będzie sfera nielegalna, lecz powszechna, i sfera oficjalna, aprobowana. Czymś innym jest też język pisany i język mówiony.

A uzus? Pozwala na bardzo wiele i wydawałoby się, że wystarczy rok, dwa i do użycia wchodzą słowa, które nigdy nie przyszłyby nam do głowy.

Już Horacy dwa tysiące lat temu mówił, że uzus jest prawem i normą mówienia. Ale po pierwsze, język to nie tylko słowa, które są częścią całego systemu. Tutaj rzeczywiście zmiany przebiegają szybciej. Z tego względu nikt nie byłby w stanie przywrócić do życia łaciny, bo większość tego, co nas otacza, nie funkcjonowało za czasów starożytnych Rzymian. Z zewnątrz dochodzą do nas nowe rzeczy i pojawiają się one już z nazwami.

Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby nazwy jakichś przedmiotów zastępować naszymi, polskimi. To widać bardzo dobrze na przykładzie nowych technologii komunikowania, w których mamy dużo bezpośrednich zapożyczeń. Trzeba jednak zauważyć, że w strukturze gramatycznej takich wielkich zmian nie ma.

W jaki sposób adaptować te zmiany, żeby były zgodne ze zdrowym rozsądkiem?

Czymś innym jest zdrowy rozsądek pana i mój, a czymś innym jest przeciętnego amatora promocji w supermarkecie. Byłoby lepiej, gdyby język był obiektem przeróbki inteligentów, ale tak nie jest. Jesteśmy skazani na „zgniły kompromis”.

Regulacje prawne są w stanie zabezpieczyć język?

Tam, gdzie jest to możliwe, jak najbardziej. To jest wręcz konieczne. Ja na przykład oczekiwałbym, żeby regulacje prawne zaczęły się „od siebie”, czyli od wspomnianych na początku sądów. To, co się tam wyprawia z fleksją polską, to wręcz kryminał. Natomiast na co dzień, w jaki sposób?

Przecież każdy adwokat powie nam o wolności słowa, każdy ma prawo do własnej ekspresji językowej w taki sposób, jak mu się podoba. Z językiem można robić bardzo wiele. Ja sam lubię się nim bawić, ale jest różnica między błędem językowym a grzechem. Grzech jest świadomy i dobrowolny, natomiast błąd językowy wręcz przeciwnie - bo jest nieświadomy i niedobrowolny. Ktoś, kto popełnia błąd z premedytacją, bierze udział w grze, zabawie. A nieświadomość to jest tylko kwestia edukacji.

No tak, ale wobec takich grzechów brakuje dekalogu, który mógłby nam mówić, co wolno, a czego nie. Rada Języka Polskiego nie ma takiej mocy.

Nie ma, ale za to powinna wkroczyć w środowiska pokrewne, czyli na przykład do urzędów. Natomiast w publikacjach, komunikacji - nie ma sposobu. Kwestia kultury wysokiej jest przegrana. Ona nigdy nie będzie własnością całości. Całość będzie się cieszyła chłamem, ale pozostańmy luksusowym gettem. Nie patrzmy z obrzydzeniem na resztę, ale z dystansem i owszem.


Słowniczek

Uzus językowy, to inaczej zwyczaj językowy. Jest to sposób posługiwania się językiem, jego jednostkami i regułami ich łączenia, które funkcjonują w społeczeństwie. Uzus to podstawa tego, co składa się na normę językową. Początkowo uznawane za niepoprawne elementy rozpowszechniają się, by po jakimś czasie przejść do normy wzorcowej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!