Tomasz Gollob w całej swojej niezwykle długiej karierze wielokrotnie wychodził szczęśliwą ręką z różnych opresji. Zapewne wszyscy, który oglądali finał „Złotego kasku” w 1999 roku we Wrocławiu, pamiętają jego koszmarnie wyglądający upadek, kiedy przeleciał ponad bandą i zatrzymał się dopiero na słupku, stojącym w pasie bezpieczeństwa. Z tego zdarzenia Tomasz „nie miał prawa” wyjść cało. A jednak już tydzień później, choć wciąż cały obolały, wystartował w ostatniej rundzie Grand Prix. Na mistrzostwo świata pracował wówczas cały sezon. Miał je praktycznie już w kieszeni, gdyby nie tamten wypadek. W Vojens, niestety, Gollob był cieniem samego siebie i walkę o złoto przegrał. Nie z przeciwnikami, ale z bólem.
Kibice zapewne pamiętają jeszcze inne, mniej groźne zdarzenia z udziałem Tomasza, które mistrza w jego długiej karierze nie omijały.
Dramat Pera Jonssona
Inni zawodnicy nie mieli tyle szczęścia. Wielu z nich na torze na skutek wypadków ponosiło śmierć, i byli to zarówno początkujący, jak i wytrawni mistrzowie, wystarczy wspomnieć Zbigniewa Raniszewskiego, Kazimierza Araszewicza, Zbigniewa Malinowskiego czy Mariana Rosego.
W Toruniu wciąż co jakiś czas pojawia się zapraszany na zawody żużlowe honorowy obywatel tego miasta i dawny idol miejscowych kibiców, indywidualny mistrz świata, Szwed Per Jonsson. Urazu kręgosłupa, który wywołał paraliż dolnych partii ciała, nabawił się podczas derby Pomorza w Bydgoszczy 26 czerwca 1994 roku. Wtedy w XII wyścigu Jonsson na pierwszym łuku sczepił się z Waldemarem Cieślewiczem i Krzysztofem Kuczwalskim. Wszyscy trzej upadli, ale traf chciał, że na Szweda spadł z wysoka „frunący” w powietrzu siłą wyrzutu jego motocykl, uderzając Jonssona karterem silnika w szyję. Operowany w Bydgoszczy i natychmiast przetransportowany do Sztokholmu „Długi Per” wierzył w szwedzkich lekarzy i specjalistów od rehabilitacji. Wierzyli w to także wszyscy kibice. Niestety, ówczesnej medycynie nie udało się postawić Szweda na nogi.
Nadzieję wciąż ma na choćby częściowej odzyskanie sprawności Darcy Ward, Australijczyk związany z Toruniem, który doznał złamania kręgosłupa w 2015 roku w trakcie upadku w Zielonej Górze. Jak na razie o postępach w jego stanie zdrowia słychać niewiele...
Z podobnymi urazami przedwcześnie swoje żużlowe kariery kończyli tacy mistrzowie, jak Erik Gundersen czy Jan Ove Pedersen, zdobywcy tytułów indywidualnego mistrza świata, twórcy potęgi duńskiego speedwaya. Lista polskich sportowców poszkodowanych w zbliżony sposób jest długa. O wielu nikt dziś nawet nie pamięta. Żużel, niestety, upomina się wciąż o nowe ofiary.
Czytaj na następnej stronie >>
Oni wstali z fotela
A jednak równolegle pojawiają się iskierki nadziei na przezwyciężenie wyroków losu. Dzięki upartej rehabilitacji na własnych nogach porusza się Piotr Pawlicki, ojciec należących dzisiaj do krajowej czołówki żużlowców - Piotra juniora i Przemysława. Od złamania kręgosłupa podczas koszmarnie wyglądającego upadku w Gorzowie czekał na ten moment wiele lat. Ale się doczekał. Już od jakiegoś czasu z „balkonikiem” porusza się samodzielnie Krzysztof Cegielski, wielka nadzieja polskiego speedwaya, który kontuzji doznał 14 lat temu. Przez cały czas zawodnik jest „przy żużlu”, co daje mu siłę i wiarę. „Cegła” zapowiada, że w tym roku spróbuje dokonać kolejnego postępu na drodze powrotu do sprawności. Takie same nadzieje ma Rafał Wilk z Rzeszowa, który znalazł dla siebie i dla swojego inwalidztwa nowe „zajęcie” w postaci startów w rywalizacji sportowców niepełnosprawnych. Wilk jest medalistą olimpijskim z Rio de Janeiro w wyścigach na wózkach napędzanych ręcznie. Teraz zapowiada, że już coraz bliżej jest do tego, by jego ciało zaczęło poruszać się w postawie pionowej.
Dwie kraksy Połukarda
Starsi bydgoscy kibice pamiętają zapewne fatalną kraksę z inauguracyjnego wyścigu młodzieżowych drużynowych mis-trzostw Polski w 1988 roku w Bydgoszczy. Wtedy „w płot” na pierwszym łuku poszła też trójka: Wojciech Momot, Waldemar Cieślewicz i Dariusz Michalak. Cieślewicz leczył się przez rok, a Michalak do dziś porusza się na inwalidzkim wózku. Innego rodzaju dramat spotkał Mieczysława Połukarda 1 września 1968 roku. Myślał wówczas, by z końcem sezonu pożegnać się ze speedwayem. W meczu ze Stalą Gorzów doznał jednak złamania nogi i dodatkowo jej oparzenia. Lekarze „zapakowali” nogę w gips. Kiedy pojawiła się gangrena, jedynym wyjściem była amputacja nogi. Ale Połukard wcale się nie poddał. Z protezą wrócił na stadiony w roli cenionego trenera w kilku klubach. Aż po 17 latach od poprzedniego koszmaru zdarzył się drugi. Na stojącego trenera na płycie boiska wpadł młodzik z Gorzowa, który nie umiał sobie poradzić z opanowaniem maszyny. Uderzony nią Połukard w szpitalu zmarł. Tu nawet największa siła woli i wytrwałość już nie mogły w niczym pomóc.
Gollob po fatalnym wypadku wprowadzony w stan śpiączki farma...
Wszechstronność atutem
Tomasz Gollob jest sportowcem bardzo wszechstronnym. Oprócz żużla i motocrossu chętnie gra w piłkę nożną (mawiał, że gdyby nie został żużlowcem, chciałby być futbolistą). Ścigał się też na skuterach wodnych, grał w tenisa. Wyjątkowo wysportowany organizm był zawsze jego największym atutem w unikaniu niebezpiecznych sytuacji na torze.
Tomasz Gollob o zakończeniu reprezentacyjnej kariery. Wypowiedź z 2016 roku