Jak w tym momencie wyglądają codzienne zajęcia w Unionie Berlin, którego zawodnikiem jest Rafał Gikiewicz? - My już od 4,5 tygodnia trenujemy w małych grupach. Najpierw trenowaliśmy w czterech plus jeden bramkarz. W poprzednim tygodniu trenowaliśmy w ośmiu zawodników z pola plus bramkarz. Są to trochę inne treningi. Cieszę się, że wychodzę na boisko i mogę trenować. Jako bramkarz aż tak dużo nie tracę. Pracuję z trenerem bramkarzy i trenujemy jeszcze ciężej niż w czasie sezonu - opowiada polski golkiper, który w sobotę był gościem programu "Dzień Dobry TVN".
- W czwartek przeszliśmy testy na koronawirusa. Z 43 pracowników klubu wszyscy mają negatywne wyniki. Mam nadzieję, że w połowie maja ruszymy i damy ludziom trochę rozrywki w tych trudnych czasach - dodaje.
Czy niektóre kluby w Niemczech faktycznie są zagrożone i mogą przestać istnieć? - Myślę, że to chodzi o 6-7 mniejszych klubów. Bayern i giganci ligi na pewno sobie poradzą. Przykładowo Union wszedł do Bundesligi, działacze zaryzykowali, zrobili bardzo dużo transferów. Jednak dużą częścią naszego budżetu są pieniądze z praw telewizyjnych. Jeżeli ligi nie zostałaby dokończona, to one nie trafią na konto klubu i będą problemy. Wszyscy chcą tutaj ligę dokończyć. Wytyczne mamy bardzo rygorystyczne i musimy ich przestrzegać. Przez ostatnie cztery tygodnie przebierałem się w szatni dla hostess, ale wszyscy są na dzisiaj zdrowi. W poniedziałek musimy powtórzyć testy i jeżeli znowu będą negatywne, to podobno mamy już dostać sygnał, że będziemy mogli trenować w pełnym składzie - kontynuuje popularny "Giki".
W czasach globalnej pandemii koronawirusa o naszym bramkarzu grającym w Berlinie po raz kolejny zrobiło się głośno. Jako pierwszy zrzekł się części zarobków oraz wraz z jednym z kolegów wsparł pracowników miejscowego szpitala.
- Piłkarzem jest się w weekendy i przez 2-3 godziny dziennie, a człowiekiem na co dzień. W tych ciężkich czasach każdy powinien zdawać sobie z tego sprawę. Czasem miałem trudne chwile w dzieciństwie i wiem, jak to jest i jakie problemy mają inni ludzie. Po pierwsze chciałem się zrzec części wynagrodzenia, żeby mojemu obecnemu klubowi było łatwiej. Za tym potem poszli zawodnicy i po 4-5 tygodniach wszyscy zrozumieli i doszliśmy do wniosku, że każdy to musi zrobić - mówi Gikiewicz.
- Czytałem też, że lekarze pracują non stop i to oni są bohaterami w tych czasach. Postanowiłem w knajpce na moim osiedlu wykupić pizzę, pastę, sałatki owocowe, wodę i zawieźć do szpitala. Też w tym samym szpitalu żona rok temu w styczniu miała poważną operację. Dlatego fajnie się złożyło, że mogłem im pomóc.
W ostatni dzień kwietnia pojawiła się oficjalna informacja, że po sezonie Gikiewicz odejdzie z Unionu. Jego kontrakt obowiązywać będzie tylko do końca czerwcza. Jaka przyszłość czeka Polaka?
- Marzy mi się pozostanie w Bundeslidze. Mam dwójkę dzieci, które płynnie mówią w języku niemieckim i chciałbym tutaj zostać. Mój kontrakt dobiega końca 30 czerwca, niestety Union go nie przedłuży. Dwa dni temu był płacz ze strony żony i synów, bo to nie jest łatwa decyzja. Starszy syn ma 10 lat i chodzi do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Ale takie jest życie piłkarza. Żona wiedziała, z kim się wiąże. Takie są minusy tego zawodu, ale trzeba grać tam, gdzie cię chcą. Mam nadzieję, że wyląduję na cztery łapy i sobie z tym poradzę - kończy 32-latek.
źródło: Dzień Dobry TVN
Koronawirus namieszał. Najdroższa jedenastka piłkarzy z PKO ...
