Gdyby się Mieczysław Sadowski uparł, to i w pojedynkę losy tej bitwy by rozstrzygnął. Wszak namiot samego Jagiełły ma u siebie. Na cerowanie wziął. Namiot Ulricha von Jungingena to samo. Dziury jak pięść. A bez namiotów wojaczka marna. Zwłaszcza gdy żywy ogień z nieba się leje, jak to zwykle pod Grunwaldem.
<!** Image 2 alt="Image 153396" sub="Piesza Drużyna Michała von Manteuffela ze Świdwina podczas posiłku. Przed zrobieniem zdjęcia pospiesznie zdjęto ze stołu plastikowe butelki z napojami i przyprawami. Odtwórcy historii nie lubią, kiedy im się turyści z aparatami do obozowiska pchają. Choć grzecznie poproszeni, potrafią się odwdzięczyć i nawet przekonać wartownika, by wpuścił do obozu intruza z XXI wieku.">Stolarz Sadowski ze Stębarka od lat namioty wojom naprawia, bo tapicerem też jest. Co roku rycerzom powtarza, że płótno stare.
- Gadają, że kupią nowe, a za rok znowu dają do naprawy - śmieje się Sadowski i nagle przychodzi mu do głowy odkrywcza myśl. - Można powiedzieć, że król właściwie jest ode mnie uzależniony.
Dni w mrokach średniowiecza
Namioty, ważna rzecz, ale ludzie ważniejsi. Już się więcej niż tydzień temu zaczęli zjeżdżać. Włosi, Czesi, Portugalczycy, Białorusini, Finowie, Niemcy, Francuzi, Ukraińcy, Rosjanie i Bóg wie kto jeszcze. O Polakach lepiej nie mówić. Cały kraj złapał za oręż i gna jeden przez drugiego. Pewien rodak z Australii nawet przyjechał. I z Kanady kogoś przywiało. A i kobiet uzbrojonych nie brakuje. Niektóre będą w bitewnym pyle tylko poić walczących, by nie pomdleli, ale inne przywdzieją męskie stroje i z łuków albo z hakownic będą siać pociski. Nawet nie poznasz, chłop to czy baba.
<!** reklama>Na razie jadą: z komórkami, zegarkami, z psami i kotami, i z całymi rodzinami.
Najmłodszy rekonstruktor średniowiecza ma dwa miesiące i usiłuje zasnąć w swoim wózeczku ustawionym między namiotami w cieniu powiewających na lince pieluch w obozie Chorągwi Gończej. Przyjechał z Gdańska z mamą graficzką i tatą politologiem. Mama uszyła namiot i ubrania, tata zbudował meble (bez gwoździ, śrub i kleju). Na razie berbeć leży goły w pieluszce jednorazowej, ale wkrótce przywita go średniowiecze pieluszką lnianą i kolorowym kaftanem.
<!** Image 6 align=right alt="Image 153396" sub="Jakub gotuje wodę w kotle wykona-nym według dawnych wzorów">Jak się wszyscy odtwórcy zjadą, będzie ich więcej niż mieszkańców gminy, czyli ponad 6 tysięcy. Lekarze wszystkich specjalności, od stomatologa po anestezjologa, policjanci, sklepikarze, adwokaci, pracownicy fizyczni i umysłowi, kierowcy ciężarówek, agenci nieruchomości i bezrobotni. Za płotem z nieokorowanych desek, gdzie turyści, a tym bardziej dziennikarze wstępu nie mają, dzisiejsze podziały przestaną się liczyć. Ludzie rozbiją własnoręcznie uszyte historyczne namioty, przy nich wykopią metrowe dołki, które wyściełane słomą zastąpią im lodówki, a następnie schowają do lnianych worów lub do aut ostatnie ślady współczesności razem z ubraniami i na kilka długich dni pogrążą się w mrokach średniowiecza. Panowie w lnianych gaciach i koszulach, w nogawicach zsuniętych do kolan z powodu upału i w białych lub szarych czepkach. Panie w giezłach i lekkich sukniach zwanych z francuska la robe. Na nogach, oczywiście, obowiązkowe trzewiki ze skóry. Będą pili wodę zmieszaną z winem, będą jedli drewnianymi łyżkami z glinianych misek to samo, co ich przodkowie spożywali kilka wieków temu.
Na razie mamy wiek dwudziesty pierwszy. Na polach między wsiami Grunwald i Stębark wyrasta w tempie ekspresowym niecodzienne miasteczko. Jest poniedziałek, 12 lipca. Do bitwy, a właściwie do inscenizacji zaledwie pięć dni. Minęła godzina jedenasta. Reżyser widowiska Krzysztof Górecki ma podkrążone oczy. Przed chwilą zakończyła się odprawa z dowódcami chorągwi.
- Nie śpię - rzuca w biegu Górecki. - Nie mogę rozmawiać. Biegnę rozdać dowódcom proporce dla chorągwi.
<!** Image 3 alt="Image 153396" sub="Średniowieczne obozowisko pod Grunwaldem
zaczęło wypełniać się ludźmi już 10 dni przed bitwą. Nawet śledzie do namiotów są tu ręcznie kute.">Złamany obojczyk Jagiełły
- Dowaliło ludzi i cały czas dowala - martwi się nie na żarty król Władysław Jagiełło, a właściwie Jacek Szymański z warszawskiego Bractwa Miecza i Kuszy. To on prawie 20 lat temu wymyślił to zamieszanie, a 10 lat temu w zgiełku bitwy spadł z konia. I było po obojczyku.
- Potem dzwonił do nas ordynator, że dla króla jest potrzebna rycerska ochrona, bo dziennikarze go w szpitalu napadają - pamięta Sylwester Pluciński, pracownik Urzędu Gminy Grunwald, który o parkingach i drogach dojazdowych wokół pola bitwy wie wszystko. Nie będzie łatwo, bo parkingów ciągle za mało, drogi wąskie, a tu z samej Litwy dziesięć autokarów się szykuje. Na szczęście dobry humor Sylwestra Plucińskiego nie opuszcza.
<!** Image 4 align=right alt="Image 153396" sub="Adrian Łuczak z bydgoskiej Chorągwi Zaciężnej Maximus czyści miecz">- Jagiełło miał gorzej, bo jeszcze bitwę musiał wygrać - żartuje mężczyzna.
W tym roku król wystąpi na czarno, bo w rzeczywistości tak się nosił. Stroje miał szare i czarne, na modłę francuską.
- Na czarno nosił się cały dwór królewski, bo to był w tamtych czasach kolor modny i bardzo drogi. A poza tym król miał taką fanaberię. Nawet płótna namiotów i wozów taborowych kazał na czarno farbować - opowiada Jacek Szymański. Kiedy w styczniu tego roku wystąpił na oficjalnej uroczystości rozpoczynającej jubileusz 600-lecia wielkiej bitwy, akurat miał na sobie szatę barwy szarej. Strój prezentował się godnie i historycznie, był bowiem repliką wywiedzioną z udokumentowanych źródeł. Co z tego? Na gawiedzi i tak największe wrażenie zrobił szeroki jak szafa gdańska Mariusz Pudzianowski, ubrany - jak mówią znawcy tematu - w byle co. W dodatku wygiął na scenie kawałek metalu, który miał przypominać jeden z dwóch słynnych nagich mieczów. Potem na jednym ze spotkań z samorządowcami pewien minister rozgłaszał, że Pudzianowski klasa, a ten facet, co to udawał króla, to przyszedł w jakichś szarych szmatkach, że szkoda gadać.
- Przepraszam - mówi nagle król i szuka komórki, która dzwoni natrętnie. Od jakiegoś czasu monarcha odbiera „tysiące telefonów” dziennie. Nękają go telewizje i gazety. Czasem zadzwoni też ktoś w banalnej sprawie, pytając: „Panie, a z żelkami to którędy mam na pole wjechać?”
Dwieście tysięcy luda
Pod pomnikiem pamiętnej bitwy ruch jak w ulu. Brzęczą piły, stukają młotki. Powstają płoty, palisady, drewniane wieżyczki imponujących rozmiarów i barki piwne. Jest już plac turniejowy, gdzie będą napadać na siebie ludzie konni i spieszeni zakuci w blachy. Każdy będzie miał na sobie od 20 do 40 kilogramów żelastwa.
<!** Image 5 alt="Image 153396" sub="Małgorzata i Darek zakochali się w sobie pod Grunwaldem. W tym roku przyjchał z nimi owoc tej miłości. Na zdjęciu: siostra Małgorzaty usypia 2-miesięcznego Maciusia.">- Jak jeszcze założysz pod to przeszywanicę, to normalnie jak w termosie - nie żartuje Artur „Nathan” Wawrowski, informatyk, rycerz z wieloletnim stażem. Przechadza się po obozie i goni ludzi do pracy. Nad sobą ma tylko dowódcę chorągwi, sympatycznego okularnika Staszka Kulę, który na co dzień sprząta klientom sauny i urządza ogrody, ale tutaj to on wydaje rozkazy.
Wyrastają pierwsze kramy rzemieślników, których, jak co roku, ma być ponad sto. A na przyległych polach pracują kosiarki - uwijają się rolnicy, zamieniając łąki w parkingi dla turystów. Krążą opowieści, że dzięki bitwie zarabiają po kilka tysięcy dziennie. W tym roku organizatorzy spodziewają się rekordowej liczby 160 tysięcy turystów, którzy mogą przyjechać tylko na sobotnią inscenizację. W sumie przez słynną dolinkę może przegalopować ponad 200 tysięcy luda, łącznie z oficjelami i ich czujnymi agentami w ciemnych garniturach, którzy w tym roku utrudnią trochę pracę twórcom widowiska, wstrzymując na jeden dzień próby przed bitwą.
Prysznic na razie za darmo
Tylko w cieniu potężnej lipy, w gospodarstwie za ruinami starej kapliczki postawionej przez Krzyżaków krótko po bitwie, na razie spokój.
<!** Image 8 align=right alt="Image 153404" sub="Manewry przed walką na razie w strojach cywilnych. Historia inscenizacji obfituje w anegdoty dowodzące, że z rycerstwem lepiej nie zadzierać. Agresywni kibole Arki Gdynia i miejscowi żule potem skarżą się policji, że napadli ich... Krzyżacy.">- My się szybko uczymy, nie ma nic za darmo - śmieją się Jan i Jan Wojtowiczowie, ojciec i syn, obaj w śmiesznych kapelusikach. Łąki mają już wykoszone. Prysznic dla gości też wykonany. Z daleka wygląda jak wychodek. Na razie można się opłukać za darmo.
- Dogadać się z nami można - mówi Wojtowicz senior i zeszłego roku wspominać nie chce. - To był istny Armagedon, panie. Wszystko się zakorkowało, a ludzie cuda wymyślali. Wyskoczył taki jeden na drogę i mówi, że przejazdu nie ma, bo tam krowę przejechali i wszystkich zgarnął na swoje pole.
Tomek z Poznania za pachołka robi. Za późno się obudził. W kwietniu zrzucili się z kolegą na kamerę i postanowili nakręcić o Grunwaldzie film. W tym celu Tomek wstąpił do bractwa rycerskiego, bo od środka lepiej wszystko widać, ale do rycerza mu daleko. Na razie w stroju wypożyczonym z teatru chłopa udaje.
- Już wiem, że w tym roku nie będzie filmu. Za dużo się tutaj dzieje. Może w przyszłym roku coś skręcimy. Na razie tak sobie szwenkuję - mówi chłop i poprawia dziurawy kapelusz przypominający rozdeptany grzyb. Rycerzom w drogę nie wchodzi, bo jako pachoł żadnych praw nie ma. Ale może przez rok się to zmieni.
Warto wiedzieć
Polnymi drogami na największą bitwę w Europie
- To już 13. inscenizacja bitwy pod Grunwaldem. Wyjątkowa, bo przypadająca w jubileusz 600-lecia wydarzeń. Ma kosztować 1 mln zł. W obozie historycznym znajdzie się 6 tysięcy odtwórców średniowiecza. Z tego na polu bitwy stanie ok. 2200 osób. Tak dużej liczby walczących organizatorzy się nie spodziewali. Będzie to największa tego typu impreza w Europie.
- W obozie historycznym nie ma miejsca dla współczesnych namiotów i przypadkowych ludzi. Ten, kto chciał wziąć udział w tym wydarzeniu, mógł to zrobić na dwa sposoby. Albo musiał wcześniej przyłączyć się do konkretnej chorągwi czyli wstąpić do jakiegoś bractwa rycerskiego, albo - jeśli nie chce się zrzeszać - musiał przysłać organizatorom dokumentację zdjęciową swojego stroju bojowego i cywilnego z pełnym opisem.
- Dla ludzi, którzy spotykają się pod Grunwaldem, wierność historycznym detalom jest najważniejsza. Pięć lat temu na potrzeby środowiska opracowano pod Grunwaldem żelazne zasady i katalog spraw, które jeszcze należy poprawić. Z roku na rok poprzeczka się podnosi. Tegoroczny rekord pobiła grupa z Rosji , która przysłała dokumentację historyczną i faktograficzną przestawiającą każdego uczestnika w trzech rodzajach stroju. Do tego każdy strój miał osobną ikonografię źródłową. Zostali przyjęci. Wiele grup, które usiłowały się dostać na bitwę musiało jednak odejść z kwitkiem.
- Dni Grunwaldu to nie tylko inscenizacja bitwy. Impreza zaczęła się w środę, 14 lipca i potrwa do niedzieli. To, na co wszyscy czekają najbardziej, rozpocznie się 17 lipca o godz. 14. Prawdziwa bitwa trwała ok. 4-6 godzin, ta potrwa godzinę. W 1410 roku starło się ponad 40 tysięcy konnych, obecnie będzie ich zaledwie 80, ale to i tak dwa razy więcej niż w zeszłym roku.
- Miejscowi radzą turystom, by zjawili się na miejscu jak najwcześniej. Najlepiej już o 6 rano, bo wtedy jest szansa na zostawienie auta w miarę blisko pola bitwy. Kto chce uniknąć korków, może też wyposażyć się w szczegółową mapę i spróbować dojechać polnymi drogami.