<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Mało było tak zaskakujących karier aktorskich jak jego. Z takimi zwrotami akcji i nie do końca zrozumiałymi wyborami. I mało jest aktorów tak różnie odbieranych jak on. Bo Edward Żentara, który przed paroma dniami popełnił samobójstwo, dla jednego pokolenia był aktorem kultowym, filarem najważniejszych filmów młodości. A dla następnego już właściwie nie istniał. Szczególnie dla tego mniej teatralnego, a bardziej pop - ot, odgrywał tylko jakieś tam ogony w serialach.
<!** reklama>Edward Żentara pozostał dla mnie facetem trzech ról. Bo to one ustawiły mu odbiór u publiki na wieki wieków. To zresztą ciekawy przypadek, bo przecież te role nie były takimi serialowymi zmorami, jak Kloss dla Mikulskiego czy Janek dla Gajosa. Jednak po tych kreacjach zawsze, gdy grał kogoś z innej bajki, to coś nam nie pasowało. Oczywiście, był świetnym profesjonalistą, więc grał jak trzeba, ale coś było nie tak. Jak u znanego głównie z reklam aktora, który nagle gra wieszcza - tyle że na odwrót.
Pierwsza z tych ról to oczywiście młody artysta z „Karate po polsku”, filmu Wojciecha Wójcika, który ze zwykłego sensacyjniaka zmienił się w moralitet. Żentara grał tam wcielenie dobra, spokoju, wartości i wrażliwości, ale wcielenie niepozbawione skłonności do pęknięć, które w konfrontacji ze złem przegrywa. Po „Karate” Edward Żentara stał się - pewnie ku swojemu zdziwieniu - nie magikiem kina akcji po polsku, ale uosobieniem debat o wolności, o tym, co dobre i co złe. I to nie w koturnowej wersji, ale w stylu buntu tamtej dekady.
Podkręciła tę pozycję rola w „Siekierezadzie” według nieprawdopodobnie modnego w latach 80. Edwarda Stachury. Dziś o takich modach autorzy mogą pomarzyć, wtedy bez żadnych pijarowskich łamańców wszystkie licea w Polsce szalały za Stachurową wolnością. A potem była jeszcze rola ojca Kolbego...
Rechoczemy dzisiaj widząc, jak Piotr Adamczyk staje na głowie, żeby uciec od roli papieża Polaka i roztapia się w głupiutkich komedyjkach. Skutecznie - dla coraz większej liczby widzów jest już dziś głównie błaznującym Karolem. Edward Żentara błyszczał w teatrze, ale kino i telewizja jakby go unikały. Owszem, grał w „Fali zbrodni”, „Ekstradycji”, „Pierwszej miłości”, ale raczej prowokował pytania o to, co on, jeden z najważniejszych aktorów dla pokolenia lat 80., wyczynia.
A jako że kultura pop nie znosi pustki, Edward Żentara zaczął nam znikać z oczu. Zaszyty gdzieś na prowincji, jeżdżący po kraju z występami, trafiał do niszowej publiki. I pewnie coraz częściej musiał odpowiadać na pytania, kiedy zrobi coś naprawdę dużego.
Gdy pojawiły się doniesienia o samobójstwie aktora w dramatycznych okolicznościach, pierwszą refleksją było to, jak mało wiedzieliśmy o naszym idolu sprzed lat. Jak generalnie mało wiemy o artystach, którzy nie kicają po tabloidach, nie tańcują z gwiazdami i nie jurorują w teleszołach. No a potem tej niepamięci gorzko żałujemy.