Leszek Tillinger, Zdzisław Rutecki i Andreas Jonsson. Właśnie tę trójkę kibice Polonii obarczają winą za upadek ukochanego klubu.
<!** Image 2 alt="Image 63140" sub="Kibice najwięcej pretensji mają do Leszka Tillingera (z lewej) i Zdzisława Ruteckiego (w środku). Andreas Jonsson na kevlarze deklaruje miłość do naszego miasta. W barażach jednak zawiódł. Czy bydgoscy fani mu to zapomną? /Fot. Jarosław Pabijan">„Czarno widzę czarny sport” - taki był tytuł artykułu, który ukazał się na naszych łamach dzień po parafowaniu umowy z Rafałem Okoniewskim i Mariuszem Staszewskim. - Ta dwójka nie będzie gorsza od Protasiewicza i Kościechy. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni - odpierał zarzuty Leszek Tillinger, szef bydgoskiego klubu.
Teraz już wiemy, że to my mieliśmy rację (choć wątpliwa to satysfakcja). Działacze Polonii postanowili utrzymać ligę desygnując do boju aż czterech zawodników, którzy w poprzednim sezonie startowali w pierwszej lidze (oprócz Okoniewskiego i Staszewskiego, także Szczepaniak i Davidsson). Tillinger twierdził, że lepszych nie mógł zatrudnić, bo ograniczał go limit wydatków. Problem w tym, że finansowe ograniczenia obowiązywały wszystkie kluby Speedway Ekstraligi. Skończyło się tak, jak musiało się skończyć. Polonia, która jeździła w najwyższej klasie rozgrywkowej od 1951 roku, w niedzielę spadła po raz pierwszy w historii.
<!** reklama left>Oczywiście, bydgoski klub miał też pecha. Kontuzje nękały Andreasa Jonssona. Z powodu urazu barku Szweda zabrakło aż w pięciu spotkaniach rundy zasadniczej. - Gdyby pojechał w meczach z Marmą Rzeszów i ZKŻ Zielona Góra, mielibyśmy trzy punkty więcej i walczylibyśmy o medale - broni się Tillinger.
I z pewnością ma sporo racji. Problem w tym, że barażowe „wyczyny” Jonssona nie dają pewności, że wygralibyśmy te spotkania. - Jak to możliwe, że zawodnik, który wygrywa w Grand Prix, kompromituje się na ligowych torach? - zastanawiali się kibice, którzy wczoraj dzwonili do naszej redakcji.
- Andreas zawiódł w decydujących momentach, ale przecież ja za niego na motor nie wsiądę - dodaje Leszek Tillinger.
- Kłopoty Jonssona wynikają z tego, że zbyt szybko uwierzył, że jest bardzo dobrym żużlowcem - mówi Andrzej Koselski, były zawodnik i trener Polonii. - Uważam też, że nie przepracował solidnie zimy. Widziałem jego ładne zdjęcia w gazetach, gdy pracował na siłowni. Potrafię jednak odróżnić człowieka, który jest mocno zmęczony, od człowieka pozującego do zdjęć. Jest to brutalne, ale prawdziwe.
Jednak całej winy nie można zrzucać tylko na Tillingera czy Jonssona. W bydgoskim obozie panowała niezdrowa atmosfera.
- Każdy polonista, który stawał pod taśmą, miał trzech przeciwników - dwóch rywali i... partnera z pary. Nasi żużlowcy blokowali się nawzajem. Wszystko po to, aby zarobić tysiąc złotych więcej - opowiadał nam jeden z klubowych działaczy.
Sami zawodnicy, w prywatnych rozmowach, wyrażali z kolei zastrzeżenia do pracy Zdzisława Ruteckiego. Ich zdaniem o miejscu w składzie nie zawsze decydowała aktualna dyspozycja, a układy pozasportowe. Trenerowi zarzucali też arogancję. Dziennikarzom trudno ocenić, czy faktycznie tak było. Nie da się jednak ukryć, że szkoleniowiec popełniał błędy w prowadzeniu drużyny (np. w niewłaściwych momentach wprowadzając rezerwy taktyczne). Czy w takiej atmosferze mieliśmy możliwość się utrzymać?(c)