<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >To taka refleksja, na której parę filmów już zbudowano. Ba, nie tylko, parę partii politycznych również... Bo tak się składa, że ludzie - a przynajmniej ich zdecydowana większość - generalnie chcą, żeby dobrym było dobrze, a złym źle. I nie da się ukryć, że lubią oglądać to, jak skrzywdzone dobro daje łupnia złemu, mszcząc się za różne niecne postępki. A tak przy okazji mszcząc się również za nasze strachy i nasze poczucie, że dookoła nie wszystko jest takie, jak być powinno. W „Colombianie” to dobro jest może trochę specyficzne i samo krzywdzi ludzi aż strach, ale i tak wydaje się zdecydowanie lepsze od tych złych, którym daje łupnia.
W takie filmy jak „Colombiana”, niestety, trudno jest się wgryzać, bo zbyt wielu warstw do wgryzania się tam nie znajdziemy. A tak mówiąc szczerze, to nie znajdziemy ich w ogóle. W końcu chodzi tu jedynie o to, żeby jakoś tam w miarę sensownie usprawiedliwić ganiankę fabuły i czystą akcję. Bo wtedy nawet te nieracjonalności i zwyczajne głupoty, wynikające z samej konwencji, łykamy jakoś łatwiej. Wszystkie role też są zresztą w takich produkcjach poprzydzielane na sztywno, bo jako widzowie dostać musimy czytelny sygnał, kto jest czarny, a kto biały. Szarzy zdarzają się tutaj z rzadka, bo z takimi przecież nigdy nie wiadomo, co robić. Czy mają zginąć czy przetrwać? A w tego rodzaju filmach na koniec wszystko musi być proste - kto ma zginąć, ten nie żyje, kto miał przeżyć, oddala się wolnym krokiem ku swemu przeznaczeniu.
I jeśli chodzi o tę czystą akcję, to reżyser Olivier Megaton wywiązał się ze swojego zadania jeszcze całkiem, całkiem. W każdym razie zdecydowanie lepiej, niż wtedy, gdy mamy na ekranie odgrywanie jakichś emocji, bo wówczas robi się nieznośnie plastikowo. Megaton w każdym razie ani przez moment nie udaje, że robi coś wyszukanego, wszystko toczy się wartko, a wygibasy są efektowne. No, ale w końcu „Colombianie” patronował sam Luc Besson, który nie wiedzieć czemu, pewnego dnia postanowił skończyć z kinem myślącym i oddał się bez reszty „czystej formie”, co entuzjastom jego talentu do dziś nie daje spać po nocach. Oczywiście mamy tu dylematy głównej bohaterki - której krucjata unicestwić może nie tylko tych złych, ale też, odłamkowo, tych, których kocha. Niestety, w tak szybkim filmie szkoda czasu na refleksje o cenie, jaką płaci się za osiągnięcie sukcesu, a owe dylematy śmigają po ekranie równie szybko, jak wytatuowani i muskularni faceci z wielkimi pistoletami.
<!** reklama>Oglądamy więc klasyczną balladę o zemście. Oto w ramach porachunków dwóch kolumbijskich gangsterów jeden ginie wraz z większością rodziny. Uciec udaje się małej dziewczynce. Po 15 latach, już w USA, dziewczynka zarobkuje jako zawodowa morderczyni. I jedyne o czym marzy, to zemsta.
Poza uroczą i zwinną odtwórczynią głównej heroiny, Zoe Saldaną, mamy tu jeszcze jedną atrakcję. Ciekawie i efektownie pokazano nam miasta, w których gna akcja, a szczególnie kolumbijską metropolię. Można by więc powiedzieć, że „Colombiana” to dzieło idealne, tyle że jedynie dla amatorów strzelanek i turystyki miejskiej.