To była sprawa, która od początku do końca budziła wątpliwości. Okoliczności śmierci młodej kobiety nie udało się jednoznacznie wyjaśnić. Mimo trwających dziesięć lat aż czterech procesów sądowych.
<!** Image 2 align=none alt="Image 180018" sub="Zakole Brdy w Smukale - miejsce znalezienia zimą 1981 roku zwłok Elżbiety B. /fot.: Tymon Markowski">21 lutego 1981 roku nad ranem jednemu z kierowców autobusu linii 58 na trasie zagotowała się woda w chłodnicy. Dotarłszy do ostatniego przystanku w Smukale, pracownik WPK zszedł nad Brdę, na pobliską dziką plażę, aby zaczerpnąć z rzeki wody. Wszędzie leżała cienka, topniejąca już śnieżna pokrywa. W wodzie kierowca zobaczył leżące na brzuchu ciało. Kierowca cofnął się, a następnie powiadomił o znalezisku milicję. Przybyły później lekarz stwierdził, że zgon miał miejsce przed 10-12 godzinami. Na ciele denatki nie znalazł żadnych obrażeń, sugerujących przyczynę śmierci. Ustalił natomiast, że kobieta była w ciąży.
<!** reklama>Ofiarę zidentyfikowano po liniach papilarnych. Była to 27-letnia bydgoszczanka, mieszkanka ulicy Łokietka, Elżbieta B., matka pięcioletniego dziecka. Dopiero po badaniach toksykologicznych, przeprowadzonych w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie, okazało się, że przyczyną zgonu było zatrucie cyjankiem potasu...
Wszczęte śledztwo doprowadziło do ustalenia, że kobietę do Smukały przywiózł dzień wcześniej jej mąż, Krzysztof. Małżonkowie od dłuższego czasu mieszkali osobno, często kłócili się, byli bliscy rozwodu. Krzysztof twierdził, że odwiózł żonę po południu do jej koleżanki. W Smukale miała wysiąść z jego żuka i udać się w stronę pobliskich działek na terenie Janowa. Później już jej nie widział.
Podejrzany
We wrześniu, siedem miesięcy po śmierci Elżbiety, Krzysztof B, został aresztowany. Początkowo nadal twierdził, że z żoną rozstał się już na przystanku końcowym autobusu 58 w Smukale i co się dalej działo, nie wie. Po miesiącu przebywania w areszcie zdecydował się powiedzieć więcej...
Według nowej relacji, w dniu śmierci Elżbieta poprosiła, by ją podwiózł do koleżanki w Smukale. W drodze przyznała się, że jest w ciąży z innym mężczyzną, ale jednocześnie prosiła Krzysztofa, by wrócił do niej, aby mogli ułożyć sobie życie na nowo. - Jeśli nie wrócisz - miała powiedzieć - to się otruję. - Truciznę mam przy sobie.
Oskarżony
Krzysztof B. odmówił powrotu. Miał już plany na nowe życie. Małżonkowie dojechali na końcowy przystanek autobusu linii 58 i wówczas on udał się w pobliskie krzewy za potrzebą. Gdy wrócił - relacjonował - żona leżała bezwładnie na siedzeniu żuka, oparta głową o drzwi. Obok na podłodze spoczywała butelka z jakimś płynem. Krzysztof poczuł dziwny zapach. Na podłodze dostrzegł napoczętą butelkę wódki. Domyślił się, że Elżbieta wypiła truciznę. Nie sprawdzał, czy jeszcze żyje, czy już nie. Przestraszył się, że może być w sprawę wmieszany, więc wydobył zwłoki z pojazdu, przeciągnął kilkadziesiąt metrów, ułożył nad Brdą i zatarł ślady. Zabrał też pierścionki, by upozorować napad rabunkowy. Następnie udał się do znajomych, gdzie przebywał do późna, po czym wrócił do siebie.
Prokuratura nie dała wiary tej opowieści. Ostatecznie w 1983 roku, po dwóch latach śledztwa, Krzysztof B. został oskarżony o zabójstwo żony. W akcie oskarżenia przedstawiono taką oto wersję zdarzenia: Krzysztof, chcąc pozbyć się żony, aby mieć wolną rękę w celu związania się z inną kobietą, już w styczniu zaplanował zabójstwo Elżbiety. Od znajomych, wykorzystując swoją pracę w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego, gdzie miał kontakt z różnymi zakładami chemicznymi, zdobył cyjanek.
Kiedy małżonkowie dojechali na końcowy przystanek autobusu w Smukale, Krzysztof miał podać Elżbiecie do wypicia napój z cyjankiem. Po śmierci ukrył zwłoki na dzikiej plaży, zabrał dokumenty i złoto, liczył też, że woda w Brdzie przybierze i zwłoki weźmie ze sobą, co uniemożliwi wykrycie śladów zbrodni. Pomógł mu w tym padający tego wieczora śnieg.
18 października 1985 roku zapadł wyrok. Krzysztofa B. uznano winnym zabójstwa żony poprzez świadome podanie jej do wypicia płynu z cyjankiem. Skazany został na 25 lat pobytu w odosobnieniu. Nie był to jednak wyrok jednomyślny. Przewodniczący składu sędziowskiego złożył do protokołu zdanie odrębne, w którym napisał: „Krzysztofa B. można tylko wskazać z dużym prawdopodobieństwem jako sprawcę, ale ocena materiału dowodowego nie pozwala na uznanie winy za udowodnioną”.
Po bardzo długo trwającym oczekiwaniu na pisemne uzasadnienie wyroku, obrońca skazanego złożył wniosek o rewizję wyroku. Miesiąc po zakończeniu procesu została ona uwzględniona przez Sąd Najwyższy i sprawę przekazano do ponownego rozpatrzenia. Wyrokowi pierwszej instancji zarzucono, między innymi, że uzasadnienie wyroku nie wskazuje przekonująco na winę skazanego. Wytknięto też wiele błędów i uproszczeń.
26 lutego 1987 roku rozpoczęła się przed bydgoskim Sądem Wojewódzkim druga rozprawa w sprawie zabójstwa Elżbiety B. Miesiąc później uporczywie składane wnioski o zwolnienie z aresztu przez Krzysztofa skończyły się powodzeniem. Po ponad pięciu latach pobytu w celi sąd zezwolił na jej opuszczenie. Radość oskarżonego nie trwała jednak długo. Miesiąc później, po uwzględnieniu prokuratorskiej rewizji, znów wrócił za kraty.
10 grudnia tego roku zapadł drugi wyrok. Tym razem sąd uniewinnił Krzysztofa B., kierując się zasadą domniemania niewinności oskarżonego i tłumaczeniem wątpliwości na jego korzyść. Stwierdzono, że nie da się wykluczyć możliwości popełnienia przez Elżbietę samobójstwa.
Po sześciu latach pobytu w areszcie Krzysztof B. z orzeczeniem o niewinności mógł wrócić do normalnego życia. Tymczasem rewizję tego drugiego wyroku złożyła z kolei prokuratura. 14 listopada 1988 roku Sąd Najwyższy uchylił i ten wyrok, nakazując jeszcze raz rozpatrzenie całej sprawy. W 1989 roku rozpoczął się trzeci proces...
22 grudnia tego samego roku zapadł kolejny wyrok. Odmienny od dwóch wcześniejszych, można go określić jako kompromisowy. Tym razem Krzysztof B. został uznany winnym tego, że pozostawił swoją żonę w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty przez nią życia. Innymi słowy, że wiedząc o tym, iż targnęła się na swoje życie, wypijając alkohol z cyjankiem, nie przewiózł jej natychmiast do szpitala. Za ten czyn Krzysztof B. skazany został na karę pięciu lat pozbawienia wolności.
Jeszcze jedna rewizja prokuratury skończyła się w 1991 roku podniesieniem wymiaru kary przez Sąd Najwyższy za to samo przewinienie do 8 lat pozbawienia wolności. W uzasadnieniu tego wyroku napisano z kolei, że „Krzysztof B. nie tylko dopuścił się zaniechania, ale podjął działania, które w istotny sposób niebezpieczeństwo utraty życia przez Elżbietą B. zwiększało”.
Teoretycznie w tej sytuacji w 10 lat po zdarzeniu, cztery lata po uniewinnieniu i opuszczeniu aresztu skazany powinien był wrócić za kraty na jeszcze dwa lata. Krzysztof B. wniósł jednak natychmiast o warunkowe przedterminowe zwolnienie i uzyskał zgodę.
W wiele lat po śmierci Elżbiety i po opuszczeniu aresztu, Krzysztof B. nadal twierdził, że jest całkowicie niewinny. Z kolei prowadzący śledztwo policjanci byli przekonani o jego winie i otwarcie przyznawali, że w trakcie pierwszych czynności w tej sprawie popełnili błędy, nie zbierając całości materiału dowodowego, który mógłby okazać się decydujący w osądzeniu tej sprawy.
Warto wiedzieć
Cyjanek potasu śmiertelnie groźny
Cyjanek potasu, czyli sól potasowa kwasu cyjanowodorowego (wzór chemiczny KCN) to jedna z najbardziej znanych i najskuteczniejszych trucizn.
Substancję tę w XIX i w pierwszej połowie XX wieku używano powszechnie do uśmiercania ofiar w powieściach kryminalnych.
Cyjanek do dziś stosuje się jako metodę uśmiercania skazanych na śmierć w niektórych stanach USA.