O przepis na pomidorówkę z ryżem nikt raczej nie zapyta. Od pomocy domowej wymaga się znacznie więcej niż banalnego warzenia strawy. Dziś liczy się znajomość Internetu, zasad dobierania diety, stylizacji wnętrz, wizażu, o językach obcych nie wspominając. Mile widziany jest też błysk w oku i promienny uśmiech jak z reklamy. Wymieniać dalej?
<!** Image 2 align=right alt="Image 143234" sub="Pracodawcy przede wszystkim żądają dyspozycyjności. Gosposia ma też być niepaląca, stroniąca od alkoholu. Niekoniecznie bardzo ładna, ale na pewno solidna. Musi bajecznie gotować, no i być entuzjastką sprzątania. / Fot. Jupither">Na Śląsku już wiedzą, że zawodowa gospodyni domowa nie może przez cały boży dzień gnieść makaronu ubrana w poplamiony fartuch. Za unijne pieniądze od listopada prawie setka kobiet uczy się, jak zostać polską Marthą Stewart. Koordynatorki projektu przyznają, że niejednej babki mąż nie chciał z domu wypuścić na „taki” kurs, ale kobity się uparły...
Liczy się prezencja
To się teraz nazywa profesjonalne zarządzanie gospodarstwem domowym, a zdobywany przez panie zawód to już nie pomoc domowa czy gosposia, lecz... pracownik pomocy osobistej. Prawda, że brzmi dumnie i tak po europejsku?
- Nasze babcie i mamy przez lata prowadziły tradycyjny dom, gotowały, sprzątały. Teraz chodzi o coś więcej niż o pełen brzuch. Odkryliśmy, że na rynku wrocławskim jest zapotrzebowanie na bardziej nowoczesne formy pracy w gospodarstwie domowym - mówi Aleksandra Trocha, koordynatorka kursu z „Kancelarii Projektów Europejskich. Mirosława Adamczak”. - Stąd potrzeba zorganizowania specjalistycznych zajęć. Panie, w znacznej większości już po pięćdziesiątce, właśnie skończyły kurs komputerowy, podczas którego dowiedziały się, m.in., jak zaplanować domowe wydatki w komputerowym programie Excel. Potrafią już udzielać pierwszej pomocy. Potem przyjdzie czas na gotowanie (kuchnia fusion, a nie jakaś tam celebracja pieczonego kotleta), kurs mądrego zabawiania dzieci, wreszcie poprawianie własnego wizerunku i podniesienie samooceny. Dziennikarka z lokalnej telewizji zdradzi na koniec tajemnicę doskonałej prezencji.
<!** reklama>Mąż lubi na słodko
Co wydaje się potrzebne we Wrocławiu, niekoniecznie będzie na czasie w Kujawsko-Pomorskiem. U nas trudno o podobne kursy. Pytaliśmy o możliwość nauki w Powiatowym Urzędzie Pracy w Bydgoszczy. Podpowiedziano nam, że pewne elementy kształcenia pracownika pomocy osobistej mogły się pojawiać w programie „Bydgoszczanki na start”. I to wszystko. Wygląda na to, że u nas potrzeba przede wszystkim tradycyjnych kucharek, sprzątaczek i opiekunek.
Panie Krysie, Władzie, Marie, zamiast prowadzić domową księgowość, liczyć kalorie, poznawać indeks glikemiczny, ciągną na swoich plecach całą rodzinę. Pani Władzia opowiada o tym, jak to kiedyś odpadła w przedbiegach. Nowobogaccy z bydgoskiego Szwederowa szukali kogoś do prowadzenia domu. Gdyby pani Władzia zgłosiła się dziesięć lat temu...
- Chcieli kogoś koło czterdziestki, a mi dwa lata temu stuknęła pięćdziesiątka - żali się rencistka. - Pani domu, bankowiec, zlustrowała mnie od góry do dołu i powiedziała, że nie dam rady. Wytrzymałam nieco ponad tydzień. Jej dzieci miały tak napięty grafik, że serce wysiadłoby mi, gdybym podjęła się tej pracy na stałe. Kobieta życzyła sobie, żeby w domu przerabiać z młodszym synkiem to, co było na rytmice i na zajęciach z tańca. Dzieciak był tak leniwy, że musiałam mu sznurowadła wiązać.
Z kolei starszą córkę pani Władzia miała odbierać ze szkoły muzycznej i zaprowadzać na lekcje angielskiego. W tym czasie robiła zakupy. Do domu wracała objuczona jak wielbłąd.
- Jeszcze ta dziewczyna nie chciała nosić skrzypiec, więc ja tachałam futerał - dodaje pani Władzia. - W domu czekało mnie gotowanie obiadu według jadłospisu, który „pani” zostawiła rano. Codziennie po obiedzie słyszałam komentarze: „To za mało słone, to za dużo”. Synek generalnie mnie nie słuchał, stale się dąsał, córa nie chciała odrabiać lekcji, musiałam z nią siedzieć i dukać. Wszystko z uśmiechem na twarzy, no bo jak inaczej? Teściowa mojego chlebodawcy dzwoniła co pięć minut przeświadczona, że nie dam sobie rady. Mówiła, że dzieci się przeziębią albo nałapią jedynek... Sporo płacili, ale co z tego? Za stara jestem na takie hece. I charakter nie ten. Franią Maj nigdy nie byłam...
Pracodawcy nie mówią wprost, że szukają Frani Maj. Przede wszystkim żądają dyspozycyjności. Gosposia ma też być niepaląca, stroniąca od alkoholu. Niekoniecznie bardzo ładna, ale na pewno solidna. Musi bajecznie gotować, o czym już w drzwiach poinformowała kilka dni temu pani Anna. Od tygodnia bez gosposi, więc zdesperowana. Do dużego mieszkania zaprasza bez żadnych oporów. Nad drzwiami mało dyskretne oko kamery.
- Umie pani gotować? - pyta przyglądając mi się badawczo. - Bo w weekendy często organizujemy przyjęcia dla około 20 przyjaciół - wyjaśnia zadbana brunetka. - Lubimy zjeść coś egzotycznego. Kuchnia tajska, japońska, zna pani? Za przyjęcia płacę dodatkowo. Co poza tym? Około godz. 7 trzeba wyprowadzić dwa psy. To miłe kundelki. O podłogi w domu dbamy szczególnie. Pastowanie, polerowanie raz w tygodniu. Potrzebowalibyśmy pani na trzy dni, od środy do piątku wieczorem, no i sobota, te przyjęcia... Płacę około 400 zł za miesiąc. Spanie i jedzenie w cenie. W domu nie wolno palić, nie wolno też zapraszać gości. Na śniadanie schodzimy o 7.30. Mąż lubi na słodko, ja dużo i konkretnie.
Żadnych gości!
Kolejna oferta pracy przyprawia o zawrót głowy. Chodzi o prowadzenie domu i stróżowanie jednocześnie! Praca w luksusowej, podmiejskiej dzielnicy. Sympatyczna pani wita przy bramie, której strzegą dwa kamienne koty. Z ogłoszenia wiem, że płaci ponad tysiąc złotych za miesiąc, opłaca również najniższy ZUS, ale w zamian oczekuje stuprocentowej dyspozycyjności. Spieszy się jej, bo pałac już wymaga posprzątania. Nawet nie żąda referencji ani zaświadczenia o niekaralności.
- Pomoc domowa mieszka z nami, ale dostaje dni wolne - tłumaczy właścicielka posiadłości. - Oto pani pokój - prezentuje gustowne wnętrze ze sporym łożem z baldachimem. - Tu osobna łazienka. Jedzenie wliczone w koszty. Zakres obowiązków jest następujący: dbanie o dom, gotowanie obiadów, prasowanie, podawanie śniadań i kolacji, a także obsługa gości w czasie przyjęć. Z pracy wracamy około 17-18, dlatego zależy nam na pani stałej obecności w domu. Szukamy osoby wolnego stanu, bez sympatii, bez dzieci. I jeszcze jedno - tutaj nikt nie może pani odwiedzać.
Niestety, na takie poświecenie w tej chwili nie jestem gotowa. Ogłoszenie pojawia się w prasie jeszcze kilkakrotnie. Pewnie niewiele osób ma ochotę zamknąć się w luksusowej willi, choć prespektywa ubezpieczenia, mieszkania i sowity zarobek kuszą.
Kolejny telefon i kolejna porażka. Właścicielka domu uważa, że mam za wysokie kwalifikacje. Nie szuka pomocy domowej z wykształceniem, a raczej kogoś, kogo nie przerazi ciężka harówka w domu i w sporym ogrodzie.
- Pani nie ma większych ambicji? - pyta zdziwiona kobieta. Niedowierza, że dla polonistek wiele ofert pracy nie ma...
Na bydgoskim osiedlu Błonie szukają pomocy domowej i jednocześnie opiekunki do dziecka. Wykształcenie mile widziane, ale odpadłam, bo nie mam dzieci. - Chcielibyśmy kogoś z doświdczeniemi i poleconego... - przepraszają małżonkowie po trzydziestce.
W środowisku ludzi korzystających z pomocy opiekunek i pomocy domowych zasada jest jedna: ktoś powinien cię polecić. Mnie nie ma kto, bo dopiero zaczynam.
- Nie wpuszczę do domu osoby, której nie znam - mówi pani Marianna, mama dwójki dzieci. - Pierwsza pani, która zajmowała się naszym domem, związana była z agencją opiekunek. Oni za nią ręczyli. Drugą poleciła mi ciocia. To był dobry pomysł. Ciepła, sympatyczna emerytka mieszkała z nami dwa lata. Problem był ze studentką, która notorycznie przymierzała moje rzeczy i używała perfum. Gotowała kiepsko, sprzątała byle jak, a na odchodne zabrała mój sweter. Dzieci też nie wspominają jej dobrze. Ciągle rozmawiała przez komórkę i paliła papierosy, choć prosiliśmy, by nie robiła tego w mieszkaniu.
Wiele rodzin uważa, że najlepsze opiekunki to panie pochodzące ze wsi. Odchowały swoje dzieci, są uczciwe i pracowite. - Gospodynie wiejskie znają się na wszystkim, bo wszystko same musiały robić, a uczyły się od swoich mam, babć, ciotek albo od innych gospodyń. Idealna gospodyni potrafi sama wszystko zrobić - zaręcza 70-letnia Krystyna Czynsz, przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich w Mirosławicach. - Sprząta, pilnuje dzieci i jeszcze pracuje. Od czasu do czasu gmina Strzelno organizuje kurs haftu albo gotowania. Można się podszkolić. Ja jestem w kole od prawie 30 lat. Zawsze służę radą.
Życie uczy najlepiej
Te gospodynie właściwie zawodowo prowadzą dom. Bez szkoleń i certyfikatów. Jeden telefon do wsi Orzełek i od tamtejszej pani domu dowiadujemy się, jak szybko wyprasować męską koszulę. Gospodyni w Niemojewku zdradza zaś przepis na doskonały wiejski rosół i podpowiada, jak przyrządzić duszone mięso z tradycyjnym sosem.
- Nas wszystkiego nauczyło życie - słyszymy w Niemojewku. - Same mogłybyśmy prowadzić unijne kursy, choć z komputerami jesteśmy na bakier. To już nie dla nas...
Warto wiedzieć
Tyle kasuje gospodyni domowa
500 zł miesięcznie - pani Barbara przez pięć dni w tygodniu opiekuje się dzieckiem u siebie w domu. Około 50 zł dostaje ekstra, gdy dziecko spędza u niej noc, a kolejne 50 zł, jeżeli rodzice pracują w weekend.
600 zł miesięcznie - pani Maria jeździ do młodego małżeństwa pilnować dwójki dzieci i sprząta mieszkanie. Pracuje w godz. od 8 do 16. Jedzenie i dojazdy autobusem wliczone w koszty. Pracodawcy wykupują też leki pani Marii. Gosposia dostaje prezenty na święta i imieniny - 200 zł.
Stawki regionalne za sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie, opiekę nad dzieckiem: Kujawsko-Pomorskie - od 4 do 15 zł za godzinę, Warszawa - od 5 do 40 zł, Szczecin - od 5 do 30 zł.