Trudno zliczyć, ile już w swojej karierze Robert Kościecha nabawił się kontuzji. Po niedzielnym wyjazdowym meczu z Lokomotiwem Daugavpils przerwa w startach może potrwać kilka tygodni.
<!** Image 2 align=none alt="Image 175974" sub="Zazwyczaj trwa to ułamki sekund. Uderzenie, kilka koziołków..., na koniec wielki ból lub „zerwanie filmu” i przebudzenie - na torze, w parkingu lub szpitalu. Lepiej zemdleć i nie pamiętać - tak przynajmniej twierdzą żużlowcy. Fot. Jarosław Pabijan">Do kolizji doszło w dziesiątym wyścigu. Popularny „Kostek” wyszedł ze startu na drugiej pozycji. Przy wyjściu z drugiego łuku podniosło mu koło, nie opanował maszyny i odbił się od bandy.
Na tor natychmiast wybiegli mechanicy. Po chwili zawodnik wstał o własnych siłach. Karetka nie wyjechała. Wszyscy sądzili, że nic poważnego się nie stało.
Po wczorajszych badaniach okazało się, że żużlowiec złamał prawy obojczyk. Jeszcze w poniedziałek położył się na operacyjnym stole.
- Nie było mowy gipsie, raczej o operacji z większą ilością śrub... - informuje Jerzy Kanclerz, dyrektor ds. sportowych Polonii. Dla Kościechy to nic nowego. Tyle już w życiu przeszedł (patrz: ramka), że kolejny zabieg nie robi na nim wrażenia.
<!** reklama>Działacze Polonii nie kryją zmartwienia. Kościecha jest im potrzebny (drużyna startuje z pierwszego miejsca w fazie finałowej I ligi), z nim w składzie łatwiej byłoby o wygrane. - Ale najważniejsze jest jego zdrowie - podkreśla Kanclerz. - Roberta czeka przynajmniej 8-10 dni przerwy. Później będzie wiadomo, czy odczuwa ból i czy jego powrót na tor w tak krótkim czasie jest w ogóle możliwy...
Z życia żużlowca
Podatny na kontuzje
- Robert Kościecha w swojej karierze reprezentował już kluby z Torunia, Piły, Gdańska i Bydgoszczy. W tym czasie trzy razy wybił bark, dwukrotnie zaliczył kompresyjne złamanie kręgosłupa, dwa razy złamał rękę i raz nogę. No i raz miał „coś z palcami”, ale dziś już nie pamięta co. Zresztą, palce - co to za kontuzja dla żużlowca?
- Wyjątkowego pecha miał w 2006 roku. Zaczęło się od kontuzji na torze w szwedzkiej Motali. - Jechałem w parze z moim klubowym kolegą, Duńczykiem Kennethem Bjerrem, a przeciwko nam duet z Masarny Avesta: Australijczyk Leigh Adams - Amerykanin Billy Hamill. Przegraliśmy start, ale na trzecim okrążeniu zobaczyłem, że mam szansę wjechać między rywali. W to wszystko wdał się też Bjerre. Efekt był taki, że potrącił Hamilla, a on mnie i uderzyłem w bandę. Złamałem kość ramienia. Przeszedłem w Szwecji operację zespolenia kości prętem i wróciłem do Polski na sześciotygodniową rehabilitację - opowiadał zawodnik na łamach „Nowości”.
- Kolejny uraz w Debreczynie: - Wykonałem tam próbny start, ale nie byłem zadowolony z motocykla - mówi Kościecha. - Zerknąłem do tyłu, rywale stali daleko, więc byłem przekonany, że mnie przepuszczą. Odwróciłem się i zakręciłem w stronę parkingu. Za chwilę poczułem uderzenie. Wjechał we mnie Chorwat. Podczas operacji „dorobiłem się” kolejnej blachy i pięciu śrub.
- Później znów miał wypadek w Szwecji. - Leżałem pod bandą i krzyczałem, że mi rękę urwało, tak bolało. Tym razem byłem całkowicie przytomny. Podbiegli moi mechanicy i prosili, żebym nie patrzył w prawą stronę. Byłem niemal pewien, że urwałem rękę i leży ona bezwładnie w kevlarze. Efekt: operacja i następnych 12 śrub i pręt w ręce. zebrał (marc)