Holenderski premier zaskoczył ogłaszając, że klienci korzystający z seksualnych uciech w słynnej dzielnicy „czerwonych latarni” w Amsterdamie nie będą musieli nosić maseczek na twarzach.
1 lipca tamtejsze domy publiczne wznawiają pracę, co było zaskoczeniem nawet dla tamtejszych pracownic. To jedna z ostatnich branż, która wznawia pracę. Nie brakuje obaw, że może to skutkować falą nowych zakażeń koronawirusem.
ZOBACZ TEŻ INNE INFORMACJE O EPIDEMII KORONAWIRUSA SARS-CoV-2:
- Szwecja: staruszkom z koronawirusem dają "koktajl śmierci"?
- Koronawirus mógł powstać w laboratorium. USA chcą wyjaśnień
- Zagadka Ferrera Erbognone. Miasteczko oparło się epidemii
- Jak długo potrwa epidemia? Noblista daje światu nadzieję
- Sekta rozpętała epidemię koronawirusa
- Nad Wuhan unosi się tajemnicza mgła. To "smog śmierci"
Ze wszystkich zawodów „kontaktowych” ponowne otwarcie słynnej dzielnicy było najbardziej niepokojące. Władze jednak uznały, że można to zrobić, bo Holandia wraca do normalnego życia a liczba zgonów spowodowanych koronawirusem spadła do kilku dziennie.
Pracownice dzielnicy „czerwonych latarni” z reguły nie dostawały wsparcia ze strony rządu w czasie epidemii. Ich związki zawodowe przesłały rządowi własny protokół działań, które mają zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa.
- Jest to praca kontaktowa, taka jak fryzjerki i masażystki – mówił na konferencji premier Holandii.
Związek Red Light United oczekuje od pracowników m.in. noszenia rękawiczek, a André van Dorst, dyrektor związku zawodowego VER, zrzeszającego pracowników tej branży, mówił Sunday Telegraph: "Istnieją protokoły higieny Instytutu Zdrowia Publicznego, które nie były wcześniej problemem dla branży i były ogólnie przestrzegane. To samo stanie się w przypadku koronawirusa, bo wszyscy są w trybie zagrożenia".
Holandia była jednym z pierwszych krajów w Europie, które zalała fala zakażeń, dlatego zamknięto szkoły, bary, restauracje, siłownie, a ludzi proszono o zachowanie dystansu i pracę z domu.
Później wprowadzono zakaz spotkań powyżej trzech osób, były grzywny dla tych, którzy zasady łamali. Generalnie jednak premier Rutte odwoływał się do zdrowego rozsądku ludzi, zamiast karania ich.
- Od samego początku próbowaliśmy z ludźmi, informowaliśmy społeczeństwo o tym, co radzą podczas epidemii najlepsi wirusolodzy na świecie - mówił niedawno premier.
Jednak w obliczu zwijania się gospodarki holenderscy eksperci zalecali ponowne otwarcie kraju na szeroką skalę. Dziś mówi się o ogromnych kosztach, jakie wszyscy ponieśli w okresie blokad. Chodzi m.in. o dzieci, który przez jakiś czas nie chodziły do szkoły. To nie tylko straty ekonomiczne, także skutki psychologiczne zarazy.
Nie wszystko poszło dobrze. Pojawiła się krytyka, że wiele zgonów spowodowanych koronawirusem nie ujęto w statystykach, gdyż na wczesnym etapie pandemii nie stosowano w szerokim zakresie testów na jego obecność wirusa.
Ekonomista Mathijs Bouman powiedział The Telegraph: Z ekonomicznego punktu widzenia poradziliśmy sobie nieźle, ale była wysoka śmiertelność, szczególnie w domach opieki, a wielu zgonom prawdopodobnie można było zapobiec. Nasze luźne podejście, szczególnie do testów, nie było właściwe i przegraliśmy walkę z zarazą w pierwszych tygodniach.
EPIDEMIA KORONAWIRUSA MINUTA PO MINUCIE. RELACJE NA ŻYWO:
Ponowne otwarcie domów uciech Amsterdamie może mieć wpływ na to, czy odważne podejście nie zakończy się drugą falą zakażeń.
Yvette Luhrs, aktywistka do spraw seksu, powiedziała NOS Radio 1: ponowne otwarcie dzielnicy „czerwonych latarni” było ulgą, zabarwioną goryczą.
Wspomniała o świadczeniu seksualnych usług w miejscach pozostających poza jakąkolwiek kontrolą, co było ryzykowne dla świadczących takie usługi jak i klientów.
