Zabytkowe szyny tramwajowe z Dworcowej poszły na złom, a stuletni bruk na przemiał. Bydgoscy radni są niezadowoleni z pracy konserwatora zabytków. On sam jest na urlopie.
<!** Image 3 align=none alt="Image 177579" sub="Fragment zabytkowych koszar przy ulicy Pomorskiej. Budynek może niebawem zniknąć bez śladu Fot. Tymon Markowski">Czarę goryczy przelała historia budynku przy ul. Pomorskiej 77. To fragment dawnych pruskich koszar, obiekt został zbudowany w 1826 roku. Z Pomorskiej 77 najpierw wykwaterowano lokatorów, bo groził katastrofą budowlaną. Nakaz wysiedlenia powiatowy inspektor nadzoru budowlanego nałożył na miasto już w 2007 roku. Mieszkańcy dostali lokale zastępcze, teraz zabytkowy budynek stoi pusty.
Jak informuje ratusz, działka, na której znajduje się obiekt, jest przygotowywana do sprzedaży. Podczas jednej z ostatnich sesji poinformowano radnych, że umowa sprzedaży obiektu będzie tak skonstruowana, że nowy właściciel będzie miał nawet prawo... wyburzyć budynek.
- Trzeba - określając to delikatnie - powiedzieć, że pan Sławomir Marcysiak, miejski konserwator zabytków, jest bezradny wobec niektórych sytuacji - mówi Stefan Pastuszewski, radny Prawa i Sprawiedliwości. Zdaniem Pastuszewskiego, problem polega na tym, że pracodawcą miejskiego konserwatora jest prezydent miasta.
- Miasto prowadzi rozliczne interesy, sprzedaje obiekty prywatnym osobom, więc w takiej sytuacji trudno czasami stanąć na wysokości zadania i na coś się nie zgodzić - mówi Pastuszewski. Zdaniem radnego, miejski konserwator zabytków powinien działać jak policjant, tymczasem jego funkcja zależy od osoby, która z politycznego wyboru zostaje prezydentem miasta.
<!** reklama>
Zburzysz i płacisz... 500 złotych
Pastuszewski postanowił bronić budynku przy Pomorskiej 77. - Wysłałem do pana Marcysiaka pismo w tej sprawie, on będzie musiał uratować ten obiekt przed wyburzeniem - mówi radny.
Przykładów na bezradność miejskiego konserwatora nie trzeba daleko szukać.
W kamienicy przy ul. Jagiellońskiej 12 wjazd na podwórze zamyka zabytkowa kuta krata z roślinnymi ornamentami. Tyle że nikt nie wie, gdzie znikęły zabytkowy bruk i szyny. Bruk był unikatowy, drewniany. Prywatny właściciel usunął go bez żadnych uzgodnień.
W podobny sposób, po cichu, w 2010 roku zburzono pałacyk przy ulicy Grunwaldzkiej.
Kara za zniszczenie czy wyburzenie zabytkowego obiektu to grzywna w wysokości zaledwie... 500 złotych.
„Nie” dla rynku
Przypomnijmy, że Marcysiak miał niełatwe życie za czasów poprzedniego prezydenta Konstantego Dombrowicza. Musiał zgodzić się na budowę hotelu na ruinach zamku przy ul. Grodzkiej, niewiele brakowało, a przy Wałach Jagiellońskich stanąłby betonowy klocek parkingu wielopoziomowego.
- Marcysiak zyskał przychylność radnych po oprotestowaniu projektów rewitalizacji Starego Rynku - mówi jeden z radnych. To właśnie z tego powodu o mały włos nie został przez Dombrowicza zwolniony z pracy.
Szyny z Dworcowej na złom
O sytuacji miejskiego konserwatora nikt oficjalnie nie chce mówić. Słyszymy: - To jest tak, że Marcysiak w dużej części przypadków jest do stawiania pieczątek pod zgodami na pewne działania inwestycyjne miasta. Zgadza się na nie, bo co ma zrobić?
- Jestem wysoce zdumiony tym, że ileś tam lat temu argumentem przeciwko rewitalizacji ulicy Dworcowej był fakt istnienia tam zabytkowego bruku - dziwi się Krzysztof Kosiedowski, z bydgoskiego Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej.
Przypomnijmy, że w związku z budową tramwaju do Dworca PKP i pozyskaniem funduszy unijnych nawierzchnia całej Dworcowej ma zostać wymieniona.
- Zapewniam, że jeśli ze strony konserwatora zabytków nie byłoby zgody, nie dostalibyśmy grosza na te prace - mówi Krzysztof Kosiedowski.
Jak twierdzi, przy rewitalizacji stary zabytkowy bruk będzie wykorzystany ponownie. Część, która się do niczego nie nadaje, zostanie przemielona i utwardzi bydgoskie drogi gruntowe.
Gorszy los spotka ponadstuletnie szyny tramwajowe. - Wyłoniliśmy firmę, która je od nas odbiera, idą na złom, a my dostajemy pieniądze - mówi Kosiedowski. - Takich szyn już się nie da powtórnie wykorzystać.
Głuchy telefon
Jak mówi nasz informator, obecny prezydent miasta niechętnie spotyka się z konserwatorem zabytków. Od początku kadencji do takich narad - z inicjatywy konserwatora - doszło tylko kilka razy.
- Wydaje mi się, że pan Marcysiak stracił trochę energii potrzebnej na tym stanowisku - uważa Pastuszewski.
Ze Sławomirem Marcysiakiem nie udało nam sie porozmawiać. Nie odbiera telefonu, do końca miesiąca jest na urlopie.