<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >No i jak zwykle nie zawiedliśmy. Spora gromada dzielnych Polaków rodaków - bo dwa miliony z górką - w weekendowy wieczór postanowiła pooddawać się parogodzinnemu umartwianiu pod nazwą „Konkurs Eurowizji”. Bo to jedna z najdziwaczniejszych imprez muzycznych świata. Polega na wysłuchiwaniu przez czas długi popowych nudziarstw, z rzadka przetykanych czymś żwawszym, żeby wreszcie zobaczyć wyniki głosowania 43 krajów. Czyli generalnie pokaz ostrych narodowych sentymentów w naszej pięknie zjednoczonej Europie.
I tak zresztą wyniki głosowania publiki miksuje się teraz z efektami przemyśleń profesjonalnego jury, więc te najzabawniejsze sytuacje nam umykają. Jak zawsze jednak kraje wspierają się regionalnie aż miło, choć tym razem, gdy znowu okazywało się, że Cypryjczycy głosują na Greków, a Bałkany na siebie, to lud na widowni gwizdał. Co ciekawe, nikt nie gwizdał na Skandynawów, choć zawsze robią dokładnie to samo, co ich ubodzy krewni z południa. Ale w Europie tak już jest, że to co u jednych jest wyrafinowanym wspieraniem kulturowych wartości regionu, to u drugich nazywa się prymitywnym, prowincjonalnym regionalizmem. Najwięcej narodowych dysput w tym roku dotyczyło zresztą akurat półfinału, w którym pieśniarz z Rosji, Aleksiej Worobjow, machał flagą i wyrykiwał przetykany przekleństwami manifest rosyjskiej dumy.
<!** reklama>My w każdym razie do finału nie dotarliśmy, ale nawet gdybyśmy dotarli, to i tak pewnie nikt by na nas nie głosował. Ale przynajmniej moglibyśmy sobie pobiadolić, że na świecie zawistnicy nas nie lubią, a my przecież zawsze za wolność waszą i naszą...
Tegoroczny finał konkursu Eurowizji da się jednak zapamiętać. Przede wszystkim za sprawą realizacji. Niemcy postanowili pokazać światu, że gigantyczne, stadionowe spędy organizować potrafią, co zresztą wiadomo od czasów słusznie minionych. I pokazali. Do tego wszystko perfekcyjnie obudowali techniką, więc pewnie teraz w Azerbejdżanie wszystkich boli głowa. Bo to szansoniści z tego kraju wygrali, tam więc odbędzie się następny finał. No i może być naprawdę wesoło.
A muzyka? W konkursie Eurowizji zawsze mielimy kilka wiodących nurtów. Południowoeuropejski lukier miłosny, niby-folkowe kicanki, pop najbardziej lekki z lekkich i parę innych. Nie czarujmy się, nie ma tu miejsca na jakieś wyrafinowanie. Ale w tym roku i tak źle nie było.
No a my? Finał nam umknął, bo w półfinale poległa nasza Magdalena Tul. Nie wiedzą państwo, kto to? Cóż, u nas od dawna nikt znany w konkursie Eurowizji startować nie chce, bo więcej można na tym stracić niż zyskać. Polscy widzowie jednak też wybrali swoją laureatkę. Nasza odczytywaczka wyników po komicznej próbie budowania napięcia wydusiła wreszcie z siebie, że w Polsce wygrała reprezentantka Litwy. Ale Polka z pochodzenia. Nieważne więc, że śpiewała średniutko. Ważne, że nasza była.