19 sierpnia 1980 roku o godzinie 3.55 na toruński Dworzec Główny przyjechał pociąg relacji Kołobrzeg - Warszawa. Tu odczepiono od niego dwa wagony i podłączono do składu nr 51130 relacji Toruń - Łódź Kaliska. Skład ten wyruszył w podróż do Łodzi o godzinie 4.18. Opóźniony, ponieważ musiał poczekać na pociąg kołobrzeski. Dwie minuty później z bocznicy w Otłoczynie, ignorując znak „Stop”, wytoczył się pociąg towarowy nr 11599. Zniszczył blokadę zwrotnicy i po niewłaściwym torze ruszył w stronę Torunia. Około godziny 4.30 oba pociągi zderzyły się. Osobowy jechał wtedy z prędkością ponad 80 kilometrów na godzinę, towarowy miał na liczniku ok. 33 km/h. W wyniku zderzenia pierwszy wagon składu osobowego został całkowicie zmiażdżony. Na miejscu zginęło 65 osób, dwie następne zmarły z powodu odniesionych ran.
Akcja ratunkowa była bardzo trudna. Pociągi zderzyły się w wąwozie, z lokomotyw wyciekły tony paliwa, przez co strażacy musieli wydobywać uwięzione w wagonach ofiary praktycznie bez użycia sprzętu. W ten sposób o godz. 8.45 wydobyli z wraku lokomotywy ciężko rannego maszynistę pociągu pasażerskiego Gerarda Przyjemskiego. W tym czasie na miejscu tragedii pojawił się Edward Gierek. Pierwszy sekretarz, razem ze świtą, przyleciał śmigłowcem.
Nie wiesz, jak skorzystać z PLUSA? Kliknij TUTAJ, a dowiesz się więcej!
- W momencie kiedy Gierek stał na skarpie i słuchał sprawozdania, na dole cały czas pracowali ratownicy - wspominał swego czasu Zbigniew Juchniewicz, który rano znalazł się na miejscu tragedii i to co zobaczył opisał w „Nowościach”. - Praktycznie na oczach Gierka wyciągnęli zwłoki dziewczynki. Makabryczny widok, zamiast nóg były praktycznie same kości. Dygnitarze od razu się odwrócili, nie chcieli na to patrzeć.
A powinni. Choćby po to, żeby zobaczyć, z jak wielkim poświęceniem pracują ratownicy, których nikt do tego typu akcji nie przygotował.
- Moi podwładni gołymi rękoma wyciągali ludzkie wnętrzności, ponieważ brakowało nawet rękawiczek - wspominał dwa lata temu na łamach „Nowości” Karol Krajnik, który 37 lat temu, jako komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej kierował akcją ratunkową. - Zwłoki były składane na górce, dopiero po jakimś czasie, chyba któryś z milicjantów zarządził, aby przywieziono takie duże czarne worki. W tych workach były składane ludzkie szczątki. Pamiętam, że z szefem wydziału kryminalnego komendy miejskiej milicji naliczyliśmy ich 72. Zwłoki były tam wkładane także w kawałkach...
Dziś o godz. 12 w kościele w Otłoczynie zostanie odprawiona msza w intencji ofiar.