W Japonii, jak w żadnym innym kraju, od dawien dawna dąży się do ideału gładkiej, wręcz przeźroczystej cery. Opalenizna uznawana jest tutaj za oznakę brzydoty i niskiego statusu społecznego. Nic więc dziwnego, że kwintesencją kobiecego piękna niezmiennie pozostają gejsze – o czym wiedzą nawet ci, którzy nie interesują się Japonią.
To właśnie one stanowiły i nadal stanowią unikalną grupę wykształconych, delikatnych i pięknych istot o białych, wręcz porcelanowych twarzach. Idąc ich śladem, Japonki marzące o takim obliczu, osłaniają przed promieniami słonecznymi praktycznie wszystkie części swojego ciała. Moja przyjaciółka Emi nawet w letnie dni nie wychodzi z domu bez długich rękawiczek, sięgających aż samego ramienia i parasolki, która ma ochronić przed słońcem jej twarz.
A ja? No cóż… Ach, ileż się wtedy muszę nasłuchać, że nie uważam, na siebie, odsłaniając w tak bezmyślny sposób ramiona, twarz czy nogi. I tak właśnie nasze spotkanie przy kawie zawsze kończy się dyskusją na temat zagrożeń, jakie niesie za sobą promieniowanie ultrafioletowe...
Wracając jednak do tematu nieskazitelnej bieli – cała ta fascynacja nie wzięła się tylko od „pani gejszy”. W Japonii była sobie również „pani oiran”, ekscentryczna kurtyzana, artystka, może i trochę celebrytka (tak zapewne nazywano by ją dzisiaj). Mówiono, iż jest kobietą zdolną zburzyć mury zamkowe – określenie to wynikało z jej uroku osobistego, którym potrafiła zniszczyć mężczyznę, niczym armaty niejeden zamek.
To właśnie m.in. oiran zapoczątkowały modę na bardzo jasną twarz, delikatnie wydepilowane brwi i czerwone usta. Śmiało wyznaczały trendy wśród zamożnych Japończyków, a tym samym uchodziły za niekwestionowane ekspertki stylu. Kimona, które nosiły, a także ozdoby wpinane we włosy, znacznie odbiegały od tych preferowanych i noszonych przez ułożone gejsze. Przede wszystkim, były bardziej wymyślne, bogato zdobione i niesamowicie kolorowe. Oiran w wyborze stroju nie kierowały się przyjętymi z góry zasadami i tym, co wypada. Wybierały więc wzory i fasony, które w pierwszej kolejności podobały się im samym.
Potrafiły też odważnie, a jednocześnie subtelnie mówić o wszystkich erotycznych aspektach kobiecej natury. Czy były przy tym wyzywające? Tak, ale na pewno w ten świadomy i autentyczny sposób. Idąc środkiem miasta (chód, który wypracowały, nasycony był erotyzmem do tego stopnia, że wywoływał rumieńce zarówno na policzkach pań, jak i panów), zdawały się wołać: „Spójrz na mnie. To ja, Oiran. Jestem silna i stanowcza, romantyczna i uwodzicielska. Tajemnicza, ale i dosadna. Potrafię decydować sercem i rozumem. To ja, Oiran...”
Gdyby nie profesja, którą się parały (płatny seks zawsze będzie wzbudzał szok, zażenowanie i pogardę), a potem nagonka na którą zostały narażone, ich świat istniałby zapewne do dziś. Pomimo tego, że już ich nie ma, została legenda, która przypomina ich urodę, niezależność i siłę. Dla nas, cudzoziemców, jest zagadką o uwodzicielskiej, tajemniczej i niebezpiecznie pięknej kobiecie Kraju Wschodzącego Słońca...
Joanna Shigenobu
bydgoszczanka, obecnie mieszka w Tokio. Żona Japończyka, mama 7-letniego synka. Napisała książkę o miłości Europejki i Japończyka, która została przetłumaczona na język japoński. Poetka i wielka entuzjastka teatru japońskiego. Współpracuje z grupą teatralną Hibiki Family.