- Wiele typowych powikłań w ciąży można już z powodzeniem leczyć, tak by dziecko i matka byli bezpieczni. Jeśli jednak kobieta nie może pozwolić sobie na podróż do szpitala i zmuszona jest urodzić w domu, to konsekwencje mogą być tragiczne - mówi Justyna Szumicka, która na co dzień pracuje w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. W ramach Polskiej Mizji Medycznej poleciała do Tanzanii, by przez trzy tygodnie pracować jako wolontaiuszka szpitalu St. Walburg's w wiosce Nayangao.
- Tam wciąż problemem jest wcześniactwo, biegunki, zapalenie płuc. Nie zawsze dostępna jest krew do wykonania transfuzji ratującej życie kobiet z krwotokiem poporodowym. Częste wypadki komunikacyjne również przynoszą wiele ofiar, głównie z powodu dużych odległości między szpitalami. Wśród dzieci niezwykle groźna jest malaria, z którą młody organizm sobie nie radzi. Ponieważ opieka medyczna jest płatna, ludzie chętniej korzystają z tańszych porad lokalnych szamanów i zielarzy, co opóźnia wizytę u lekarza. Zdarza się, że jedynym ratunkiem jest wtedy amputacja kończyny. Problemem są często koszty pogrzebu, nie wszędzie są cmentarze. Zmarli chowani są niejednokrotnie w przydomowych ogródkach - relacjonuje w Onecie położna.
A co dzieje się w szpitalu po śmierci dziecka? Według relacji Justyny Szumickiej juz po kilku minutach kobieta wstaje z łózka i opuszcza szpital, bo w domu czeka reszta dzieci, która potrzebuje sprawnej matki. Zwyczajnie nie ma czasu na żałobę.
Źródło: Onet.pl
