Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak umierać, to ze sto razy

Redakcja
Raz przeżyty dzień nie wraca już... Tak przynajmniej śpiewał niegdyś pewien muzykant lokalny. I rzecz jasna miało nas to motywować do czerpania z życia pełnymi garściami, bo stracone okazje nie dadzą nam potem spać po nocach.

A gdyby tak raz przeżyty dzień jednak wracał? Ba, gdyby w razie czego wracał tyle razy, ile byłoby potrzeba? Gdybyśmy mieli szansę naprawiania błędów i zrobienia wreszcie wszystkiego tak, jak trzeba? Albo błądzenia na całego, bo przecież zawsze będzie można spróbować jeszcze raz? Jak taka świadomość by na nas podziałała?

Niestety nad czasem nie panujemy, więc jak już wybieramy źle, to potem trzeba walić się w pierś i pić nawarzone piwo. Czasami przez całe życie. Kino jednak parę razy bawiło się już w ballady o bohaterze, który dostawał kolejne szanse - z lepszym lub gorszym skutkiem. W "Na skraju jutra" skutek jest bardzo średni. Dostajemy megaprzebój wczesnowakacyjny, zmajstrowany za gigantyczne pieniądze, ale tak naprawdę wykorzystujący motyw powtarzalności jednego dnia w dosyć kiepski sposób. Bez próby pobawienia się w dywagacje o naturze człowieczej, bez specjalnego pomysłu. Za to zmieniający całą opowieść w grę komputerową. Wychodzi bowiem na to, że główny bohater ma do pokonania pewną trudność i pokonuje ją w kolejnych podejściach, których ma bez liku. Ot, zdobywa następny poziom, a potem następny i następny... Ta powtarzalność niespecjalnie do mnie trafia, a mówiąc szczerze to szybko robi się nieznośnie nudnawa.

Lepiej wypada już wizja wojny niedalekiej przyszłości, w której co prawda technologie mamy nowe, ale emocje i zachowania ludzi jak najbardziej uniwersalne. Oglądamy więc przygotowania żołnierzy, obserwujemy działania magików od wojennego PR - bo wojnę sprzedaje się przecież tak samo, jak proszek do prania - no i wreszcie dostajemy sceny batalistyczne. Film ewidentnie nawiązuje tu zresztą do "Szeregowca Ryana". Tam mamy desant w Normandii, opanowanej przez Niemców, tu - również desant w Normandii, tyle że opanowanej przez Obcych. I pierwsze sekwencje robią wrażenie, choć dopasowanie filmu do oczekiwań wakacyjnej dziatwy sprawia, że żadnej makabry tu nie ma i jest bardzo grzecznie. Tyle że potem, kiedy znamy już założenie filmu, nic nie budzi emocji. Bo przecież doskonale wiemy, że bohater znacznie za chwilę od początku.

Tak więc oglądamy, jak nasz świat opanowują Obcy. Ludzie stracili już Europę, wróg planuje desant na Wyspy Brytyjskie. Ziemianie kontratakują w Normandii, a w desancie bierze udział pan major amerykański, spec od propagandy. No i spec ginie na plaży, ale budzi się... dzień wcześniej. Tyle że jedynie on pamięta, co się działo. Wkrótce dowiaduje się, dlaczego dostaje kolejne szanse. No i mozolnie, dzięki metodzie prób i błędów, umierając ze sto razy, zaczyna swój bój z Obcymi.

Gwiazdą filmu jest Tom Cruise, zdecydowanie niespożyty w roli mistrza kina akcji, choć pół wieku przekroczył już jakiś czas temu. Oby tylko pan Tom w porę zauważył ten moment, kiedy zacznie się to wszystko zmieniać w ponurą karykaturę. Bo paru innych mistrzów ten momencik w karierze niestety przegapiło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!