Miasto pożegnało się z dyrektorem Zespołu Pałacowo-Parkowego w Ostromecku, Jerzym Piskozubem, i teraz prezydent Bydgoszczy zastanawia się, czy na jego miejsce powoływać kolejnego urzędnika na ratuszowym wikcie, czy może pałac wydzierżawić: „Wydaje mi się, że osoba prywatna będzie bardziej zdeterminowana na zysk” - wyjaśniał parę dni temu naszej dziennikarce Rafał Bruski. W dalszej części prezydenckiego komentarza znalazł się przeciek z wcześniejszych rozmów na temat ratowania finansów pałacu, podczas których dyrektor miał zaproponować wyłączanie oświetlenia w parku albo zamykanie restauracyjnej kuchni na kilka dni w tygodniu. Myślę, że ten drugi sposób szczególnie spodobałby się pewnemu łebskiemu restauratorowi z naprzeciwka, do którego, zwłaszcza w weekendy, klientela wali na obiadki i potańcówki. Nie słyszałem, by ów jegomość dokładał do gastronomicznego interesu, choć doświadczenie w tej branży ma nieduże. Z drugiej strony, wymyślanie dyrektorowi od niegospodarnych „urzędników”, w kontraście do zdeterminowanych na zysk „osób prywatnych”, brzmi zaskakująco. Wielu bym podejrzewał o brak rynkowego podejścia, ale akurat nie Jerzego Piskozuba, co to zęby zjadł na hotelarstwie, przez lata prowadząc bydgoski hotel „City” pod okiem właścicieli, których już na pewno nie można podejrzewać o biznesowy idealizm. Były dyrektor pałacu długo zresztą bez pracy nie chodził. Niemal z marszu porwało go do siebie uzdrowisko „Solanki” w Inowrocławiu, czyniąc szefem gastronomii i bazy noclegowej.
***
Dlaczego zatem jeden przedsiębiorca robi interes w takim miejscu jak Ostromecko, a drugi, choć bardziej doświadczony, robi długi? Przyczyn pewno jest kilka, ale, moim zdaniem, najbardziej istotna wiąże się z rodzajem własności. Pałac i park w Ostromecku można zestawić z pałacem i parkiem w Lubostroniu. Pierwszy z nich jest we władaniu prezydenta Bydgoszczy, drugi - marszałka województwa i starosty powiatu żnińskiego. Oba zabytki w ostatnich latach gruntownie remontowano, tworząc naprawdę ładne zakątki na popołudniowy czy weekendowy wypad. Mam jednak wrażenie, że nie spełniają najlepiej swej roli. Oczywiście jednym z powodów jest oddalenie od miasta. W wypadku Ostromecka jest to około 20 km od centrum Bydgoszczy, w wypadku Lubostronia około 30 km. Do obu pałaców docierają wprawdzie autobusy PKS, lecz w weekendy, gdy byłyby najbardziej potrzebne - rzadziej, a pod wieczór prawie w ogóle. Do obu miejscowości bezpiecznie nie dojedziesz też rowerem, chyba że znasz leśne dukty i masz kondycję, by brnąć przez nie w letnim piachu.
***
Przede wszystkim jednak nie są to miejsca, które poleciłbym dynamicznemu człowiekowi. Dla współczesnego bydgoszczanina brak dobrego połączenia autobusowego nie jest już kłopotem. Większość z nas ma do dyspozycji samochód. Załóżmy, że wsiadamy w niego, obieramy kurs na Ostromecko lub Lubostroń, odżałowując 15-25 zł na paliwo. Co za to otrzymujemy? Możliwość przejścia się po parkowych alejach, podziwiania kwiatków i ptasiego ćwierkotu. Dla rodziców z maluchem w wózku to być może wystarczające atrakcje. Mnie taka rozrywka nudzi po dwóch kwadransach. Potem jeszcze można zajrzeć do pałacowej gastronomii. W ostromeckiej ostatnio nie popasałem. Więcej wiem o lubostrońskiej. Ma ona dawny urok, lecz bynajmniej nie z czasów hrabiostwa Skórzewskich. To raczej urok peerelowskiej Gminnej Spółdzielni. Kto czuje nostalgię za tamtymi czasami, smacznego. Ja kończę na szklance soku. I co następnie? Nic. Od czasu do czasu zagości tam kultura wysoka, np. arie operowe śpiewane pod gwiazdami. Ale nie czarujmy się, na kulturze wysokiej majątku w pałacu się nie zbije. Bez popkulturowej oferty do Ostromecka czy Lubostronia zawsze będziemy dopłacać. Kto natomiast odważnie zainwestuje tam w rozrywkę dla mas, gdy na plecach będzie czuł oddech plutonu radnych i kompanii urzędników z dumnymi minami społecznych nadzorców narodowego majątku?